Quantcast
Channel: Gosiarella
Viewing all 693 articles
Browse latest View live

Jakie supermoce mają księżniczki Disneya?

$
0
0

Wiecie co łączy Księżniczki Disneya i Superbohaterów? Mają supermoce! Niby na pierwszy rzut oka tego nie widać i naiwnie wierzymy, że tylko Złoczyńcy z bajek mają niezwykłe zdolności, ale jeśli tylko przyjrzymy się bliżej jesteśmy w stanie zauważyć wiele mocy, które dotąd były kojarzone tylko z bohaterami komiksów... i filmowych adaptacji.







94 ubrania i gadżety dla fanów ZOMBIE!

$
0
0

Dawno, dawno temu stworzyłam zestawienie najciekawszych gadżetów związanych z zombiaczkami. Niestety nie przemyślałam tego dobrze i wiele z nich okazało się naprawdę trudno dostępnych. Dziś, po latach naprawiam swój błąd, dlatego bawcie się dobrze Zombie Hunterzy, bo oto przed Wami najciekawsze oferty, jakie znalazłam na AliExpress!


T-shirty Damskie

☞ T-shirt Zombie hate fast food (różne kolory)
☞ T-shirt Zombies never say YOLO (różne kolory)
☞ T-shirt How to kill zombie (różne kolory)


☞ T-shirt I shot Zombies (różne kolory)
☞ T-shirt Zombie Jednorożec
☞ T-shirt Apocalypse Roadmap


☞ T-shirt Gnijąca Panna Młoda
☞ T-shirt bebechy na wierzchu
☞ T-shirt Zombiacza odsłona "Szczęk"

T-shirty Męskie

☞ T-shirt Use Your Brain
☞ T-shirt z oknem zabitym deskami
☞ T-shirt Zombie hunter
☞ T-shirt zombie bez głowy


☞ T-shirt Keep Calm and Kill Zombies
☞ T-shirt krwawa łapa
☞ T-shirt Killing Shirt


☞ T-shirt Don't shot...
☞ T-shirt Zombie University (różne wzory)
☞ T-shirt Z-apocalipse Survival Team Leader


☞ T-shirt Głowy Zombie
☞ T-shirt Stado Zombie
☞ T-shirt bebechy na wierzchu


☞ Bluza Don't Open Dead Inside
☞ Bluza Don't Open Dead Inside na zamek
☞ Bluza Łapy
☞ Bluza Zombies eat brains (różne kolory)

Bluzy

☞ Bluza Zombie Respons Team (różne kolory)
☞ Bluza Zombie Killing T-shirt  (różne kolory)
☞ Bluza I survived the zombie apocalypse (różne kolory)


☞ Bluza Zombie
☞ Bluza Z-Nation (różne kolory)
☞ Bluza Legend of Zombie

Sukienki

☞ Zakrwawiona sukienka
☞ Sukienki z zombie
☞ Sukienka z rozbryzgami krwi


☞ Frankensteina
☞ Jednorożce Zombie
☞ Stado Zombie
☞ Głowy Zombie

Dodatki

☞ Wisiorek Umbrella
☞ Wisiorek Biohazard
☞ Wisiorek Umbrella


☞ Wisiorki Z-apocalipse Partners
☞ Wisiorek Mózg
☞ Spinki Łapki


☞ Kapcie
☞ Trampki
☞ Majtki (są zbyt urocze, by je pominąć!)
☞ Kubek

☞ Komin/maska
☞ Czapka
☞ Portfel

Dla fanów iZombie

☞ T-shirt iZombie (różne kolory)
☞ T-shirt z Liv i Ravi

Dla fanów Resident Evil

☞ T-shirt niebieska Umbrella (różne wzory)
☞ T-shirt Wirus (różne kolory)
☞ T-shirt Umbrella w biohazard (różne kolory)
☞ T-shirt biohazard (różne kolory)
☞ T-shirt biohazard świecący w ciemności (różne kolory)


☞ Bluza Umbrella (różne wzory)
☞ Bluza Umbrella moro (różne wzory)
☞ Bluza Biohazard (różne wzory)
☞ Kurtka Umbrella (różne kolory)


☞ Plecak Umbrella (różne wzory)
☞ Plecak Alice świecący w ciemności (różne wzory)
☞ Torba Biohazard 
☞ Torba Umbrella

☞ Portfel Umbrella
☞ Portfel Danger
☞ Parasol Umbrella 
☞ Pasek Umbrella

Dla fanów The Walking Dead

☞ Bluza TWD Moro (różne wzory i kolory)
☞ Bluza TWD Ewolucja (różne kolory)
☞ Bluza TWD świecąca w ciemności
☞ Bluza TWD łapy (różne kolory)


☞ Bluza TWD Eeny Meeny Miny Moe (różne kolory)
☞ Bluza Negan i Harley Quinn (różne kolory)
☞ Bluza TWD Michonne


☞ T-shirt Warning
☞ T-shirt Choose Your Weapon (różne kolory)
☞ T-shirt TWD Wykreślanka


☞ T-shirt The Walking Minions
☞ T-shirt The Walking Bread (różne kolory)
☞ T-shirt Walking Dead (różne wzory i kolory)


☞ T-shirt Dead Park
☞ T-shirt Rick vs Zombie (różne kolory)
☞ T-shirt Atomówki TWD (różne kolory)


☞ Funko POP! The Walking Dead
☞ Plecaki


☞ Breloczek kusza
☞ Bransoletka TWD
☞ Breloczek Pistolet
Zombiaczka do przytulania?

☞ Maskotki z Plants vs Zombies
☞ Maskotki z Minecraft

Ps. Jeśli wpadło Wam coś w oko, to nie krępujcie się wydawać hajsu, bo z-apokalipsa jest bliżej, niż była wczoraj! I oczywiście dajcie znać, co najbardziej przypadło Wam do gustu!
Ps2. Powyższym pocieszam się, gdy patrze na swój stan konta po zakupach... nie mam zamiaru cierpieć w samotności!
Ps3. Z doświadczenia radzę kupić ubrania przynajmniej o jeden rozmiar większy od tego, który nosicie.

Samodzielne filmy Marvela, które możesz oglądać bez znajomości MCU

$
0
0

Nie ulega wątpliwości, że MCU (Marvel Cinematic Universe) jest dość skomplikowanym filmowym uniwersum, w którym coraz trudniej się odnaleźć, jeśli nie oglądało się poprzednich tytułów z serii. To całkiem normalne, skoro dwadzieścia produkcji jest ze sobą ściśle powiązanych. Niemniej nawet w MCU są filmy, które można śmiało oglądać bez znajomości pozostałych.

Być może dopiero macie w planie zapoznać się z filmami o superbohaterach, a słyszeliście, że Marvel tworzy najlepsze z nich. Być może przeraża Was ilość filmów, które musielibyście obejrzeć, by połapać się w akcji oraz zrozumieć wszystkie nawiązania i żarty. Jeśli tak, to śpieszę z pomocą! Oto lista filmów, które możecie śmiało obejrzeć, by przekonać się, czy styl superbohaterów Marvela jest dla Was odpowiedni, oraz czy polubicie bohaterów na tyle, by zapoznać się z całym uniwersum.


Filmy z MCU, które można oglądać niezależnie od kolejności*:


1. Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie
2. Iron Man (oraz jego dwie kontynuacje)
3. Incredible Hulk
4. Thor
5. Ant Man
6.  Doctor Strange
7. Strażnicy Galaktyki (oraz Strażnicy Galaktyki vol. 2)

*ostrzegam, że sceny po napisach mogą nie mieć dla Was większego sensu.

Poza tytułami z MCU jest jeszcze wiele filmów, które są adaptacjami komiksów Marvela i możecie je oglądać samodzielnie, jak choćby "Deadpool", czy większość filmów o Spider-Manie tj.trylogia Spider-Man z 2002 roku, czy "Niesamowity Spider-Man". Jednak "Spider-Man: Homecoming" jest już częścią uniwersum Avengrsów. Przy okazji Marvel zadbał także o serialomaniaków lubiących produkcje o superbohaterach!

Seriale Marvela, które można oglądać niezależnie od kolejności:


1. Agentka Carter
3. Runaways
4. The Gifted

Teoretycznie także poniższe, jednak w tym przypadku bohaterowie jednych produkcji pojawiają się w kolejnych:
1. Daredevil
2. Jessica Jones
3. Luce Cage
4. Iron Fist
5. Punisher

Mam nadzieję, że lista niepowiązanych ze sobą filmów z superbohaterami komiksów Marvela pozwoli Wam się przełamać, a także sprawi, że będziecie chcieli obejrzeć wszystkie tytuły z MCU w odpowiedniej kolejności.

Ps. Koniecznie dajcie znać, od czego planujecie zacząć! A może już coś oglądaliście?

Przepis na stworzenie superbohatera!

$
0
0

Cześć dzieciaczki! Dziś dowiecie się, jak stworzyć typowego superbohatera... Nie wiem po co, może chcielibyście stworzyć własny komiks, albo ktoś z was jest geniuszem zła i potrzebuje na szybko stworzyć sobie nemezis? Jeśli tak właśnie jest to, poniższa instrukcja pozwoli Wam cieszyć się idealnym superbohaterem!



Kendare Blake - Trzy Mroczne Korony i Mroczny Tron

$
0
0
recenzje książek blog

Po "Annie we krwi" doczekaliśmy się w końcu w Polsce nowej serii autorstwa Kendare Blake. Z trylogii "Trzech Mrocznych Koron" aktualnie ukazały się dwa tomy, o których dziś Wam opowiem!

Monarchia to nie taka skomplikowana rzecz. Zazwyczaj korona trafia na głowę najstarszego dziecka lub w bardziej popularnej i bardziej seksistowskiej wersji na głowę najstarszego syna. Czasami z królewskiego rodu nie jest zadowolony swoim numerkiem w kolejce do tronu i wtedy zaczyna się robić krwawo (a przynajmniej tak było kiedyś, bo współcześnie już nikomu, aż tak nie zależy). Jednak na wyspie Fennbirn panują zupełnie inne reguły, które musi spełnić królowa, by zostać ukoronowaną na prawowitą władczynię.
Kendare Blake - Trzy Mroczne Korony recenzja
W każdym pokoleniu w królewskiej rodzinie rodzą się trojaczki - konkretnie trzy dziewczynki obdarzone przez Boginię niezwykłymi mocami. Przez pierwsze sześć lat swojego życia wychowują się wspólnie, a następnie każda z nich trafia do wysoko postawionej rodziny, która pomoże im rozwinąć talent. I tak mamy drobną i kruchą Katharine, którą wychowywali truciciele, choć jej talent przyswajania trucizn jest w najlepszym razie kiepski. Mamy Arsinoe, którą wychowywali panowie natury, więc dziewczyna powinna być świetna w nakłanianiu roślin i zwierząt do posłuszeństwa. Cóż... spoiler - nie jest. Mamy również Mirabellę, która wyrosła na potężną władczynię żywiołów. Poznajemy tę trójkę niedługo przed tym, gdy zaczyna się Rok Wstąpienia, czyli czas, w którym będą musiały walczyć o władzę. Dwie z nich zostaną zamordowane, a jedna zostanie królową.


"Trzy mroczne królowe w wąwozie się rodzą,  
urocze trojaczki nigdy się nie zgodzą. 

Trzy mroczne siostry słynące urodą, 
dwie będą zgubione, a jedna królową."

Przyznaję, że naprawdę lubię historię związane z monarchią, a i wątek zabijania się o koronę jeszcze mi się nie znudził, więc byłam bardzo optymistycznie nastawiona względem "Trzech Mrocznych Koron", a przynajmniej na tyle, na ile można biorąc pod uwagę przewidywalność fabuły u Kendare Blake, którą zaprezentowała już w "Annie we krwi". Chyba nie będzie spoilerem, jeśli napiszę, że spodziewałam się happy endu (nie będzie spoilerem, bo dalej nie wydano trzeciego tomu, więc nie wiem, jak to wszystko się skończy), co początkowo nawet mi odpowiadało, bo jak na miłą Gosiarellę przystało liczyłam, że wszystko skończy się miło i wszystkie trzy siostry przeżyją, a wcześniej trzymając się za ręce i śpiewając Kumbaya zniszczą ten przedziwny system dziedziczenia korony. Jednak miła Gosiarella wyskoczyła przez okno, gdy poznała główne bohaterki, a czytanie książki przejęła Gosiarella o lodowym sercu, toteż przez większość czasu trzymałam kciuki za krwawą jatkę, w której zwycięży Katharine. Aktualnie jestem na etapie, w którym wyrzucę trylogię przez okno, jeśli autorka nie dostarczy mi w trzecim tomie odpowiedniej dawki rzezi. 

Skąd ta zmiana nastawienia? Dużą rolę odegrały tu dwie jęczące siostry, czyli Mirabella i Arsinoe. Pierwsza z nich doszła do wniosku, że trochę głupio zabijać kogoś, z kim się wychowywało przez 6 lat, więc da sobie spokój z zamachami na życie sióstr. Druga doszła do wniosku, że i tak jest za słaba, więc umrze, dlatego korzystniej byłoby wyjść na miłosierną, niż na ostatnią fajtłapę. I ogólnie nie mam z tym większego problemu, gdyby nie to, że ich wielka siostrzana miłość była przestawiona przez autorkę w realny sposób. Podczas czytania widać, że pani Blake chciałaby przestawić siostrzane uczucie, jako siłę, która potrafiłaby powstrzymać krwawą tradycję i inne pierdoły. Jednak kompletnie autorce się to nie udało [spoiler] podejrzewam, że byłoby lepiej, gdyby M. i A. nie próbowały 'przez przypadek' co chwilę się pozabijać, a przy okazji wyciągnęłyby również rękę do Katharine, którą zasadniczo przez cały czas mają w głębokim poważaniu [/Spoiler].

Niemniej decydującą rolę w zmianie mojego nastawienia wobec trylogii przypisuję bylejakości wydarzeń. Zasadniczo w dwóch tomach "Trzech Mrocznych Koron" dzieje się całkiem sporo, jednak chyba żadne wydarzenie nie wywołuje u czytelnika prawdziwych emocji (okey, jedna rzecz rzeczywiście była dużym zaskoczeniem, ale to dosłownie JEDNA). Odnoszę wrażenie, że autorka próbowała opisać dramatyczne wydarzenia, jakie powinny towarzyszyć zabójczej tradycji wyżynania się królewskich córek, jednak całkiem to wszystko przegadała i ostatecznie nic złego nikomu się nie stało. W końcu ile można budować napięcie wokół wydarzenia, które ostatecznie rozwiązuje się na przestrzeni dwóch stron? Właściwie te biedne królowe nie robią nic innego, jak tylko jeżdżą z miasta do miasta i pokazują swoje sztuczki typu zjadanie masy zatrutego jedzenia, czy przywołanie pioruna, a następnie całe i zdrowe wracają do domu. A ja, tak jak i mieszkańcy wyspy Fennbirn, czuję, że zawiedziono moje oczekiwania. Niemniej został ostatni tom, więc istnieje jeszcze spora szansa, że coś w końcu zacznie się dziać!

Pomarudziłam już, jak to mam w zwyczaju, więc mogę przejść do chwalenia dobrych stron. Podoba mi się, że postać, a zwłaszcza nasze trzy królowe, są od siebie tak odmienne. Każdą z nich wyróżnia coś innego, dzięki czemu czytelnik może znaleźć tego jednego bohatera, którego polubi. W moim przypadku była to Katharine, która przeszła przez fenomenalną metamorfozę w drugim tomie, a skrywane przez niej sekrety były całkiem interesujące. Gdyby tylko autorka poświęciła tyle samo wysiłku w wykreowanie dwóch pozostałych trojaczek, to zrobiłoby się bardzo interesująco, ale w zamian przyłożyła się do rozbudowania postaci Jules, która na moje oko odegra znacznie większą rolę, niż się początkowo spodziewaliśmy. I to właśnie w takich drobiazgach kryje się największa zaleta tej trylogii. Z jednej strony niby wszystko pozornie jest dość przewidywalne, a z drugiej jest wiele elementów, które rozwijają się w dość nieoczekiwany sposób, a dzięki temu stają się interesujące i zmuszają czytelnika do czytania, by mógł poznać dalszy ciąg historii. Przyznam, że to wcale nie jest poświęcenie, bo styl pisania Kendare Blake jest bardzo dobry, a książka niesamowicie wciąga. 



Ps. I przy okazji jest naprawdę pięknie wydana!
Ps2. Od dawna nie pisałam o książkach, więc może wypadałoby to nadrobić. Dajcie znać, co dobrego ostatnio czytaliście!

Co przywlecze kwiecień, czyli premiery filmowe i książkowe!

$
0
0

Napisałabym, że czuję w kościach, że kwiecień będzie bardzo udanym miesiącem, ale nie trzeba tego czuć - wystarczy tylko spojrzeć, jak wiele dobrych rzeczy będzie nam wyskakiwać w księgarniach i kinach. Patrzcie tylko!


Wydawnictwo: Jaguar
Data: 18 kwietnia


Violet i jej przyjaciele są fanami powieści „Taniec na szubienicy” i członkami fandomu świata wykreowanego w książce oraz jej ekranizacji.
Akcja powieści toczy się w XXII wieku. Ludność podzieliła się na genetycznie ulepszonych Genuli oraz zmuszonych przez nich do posłuszeństwa zwykłych ludzi, do których przylgnęło określenie Niedosków. Prawo wstępu na zajmowane przez Genuli Błonia otrzymywały jedynie najsilniejsze i najbardziej uzdolnione jednostki, które musiały im służyć niewolniczą pracą. Aby zachować władzę i utrzymać Niedosków w ciągłym strachu, Genule urządzali co tydzień publiczne egzekucje. Zbierali się w wielkich arenach zwanych Koloseami i oglądali wieszanie Niedosków. Zwyczaj ten nazwano „tańcem na szubienicy”.
Violet z młodszym bratem Nickiem oraz przyjaciółkami Alice i Kathy udają się na londyński Comic Con, by wziąć udział w spotkaniu z gwiazdami ekranizacji. Jednak tam nieoczekiwanie cała czwórka zostaje przeniesiona prosto do świata z opowieści. Zostają tam uwięzieni i dodatkowo przypadkowo zabijają główną bohaterkę, Rose.
Zostaje tylko jeden sposób, by się uratować: Violet musi zająć miejsce Rose i całą historię przywrócić na właściwe tory. Wierzy, że gdy trafi na stryczek, przyjaciołom uda się wrócić do rzeczywistości.

Wydawnictwo: Uroboros
Data: 18 kwietnia


Kontynuacja serii "Szklany tron". Z rozmachem napisana historia rozgrywa się podczas zdarzeń opisanych w tomie "Imperium Burz". Opowiada o dziejach Chaola Westfalla, który odbywa podróż do dalekiego królestwa.


Seria: Dzieci Edenu #2
Wydawnictwo: Feeria Young
Data: 18 kwietnia

Yarrow należy do elity: jako córka najpotężniejszej kobiety w Edenie ma wszystko. Uczy się w ekskluzywnej szkole z internatem Oaks i biada temu, kto się jej narazi. Jej życie to ciąg kolejnych szalonych imprez… aż do momentu, w którym poznała fascynującą dziewczynę o liliowych włosach i imieniu Lark.
Rowan spędziła całe swoje życie w ukryciu. A kiedy przestała się chować, zaczęła uciekać. Jako nielegalne drugie dziecko w świecie podlegającym bardzo surowym regułom jest zagrożeniem dla społeczeństwa. W legalnym świecie czeka ją za to w najlepszym przypadku śmierć. Po tym, jak jej ojciec zdradził rodzinę, a matka zginęła z rąk sił rządowych, Rowan odkryła podziemną społeczność wyrzutków podobnych do siebie. Wśród tych ludzi, chroniących ostatnie drzewo na Ziemi, dziewczyna odnalazła chociaż cień spokoju i przyjaźń… a może nawet coś jeszcze. Jednak tylko na chwilę, bo teraz jej los znów wisi na włosku.
Coś łączy te dwie dziewczyny, coś, co może całkowicie odmienić ich życie – i cały Eden.

Wydawnictwo: Kobiece
Data: 26 kwietnia

Życie Piper i jej młodszego brata zmienia się w ciągu jednej nocy. Po tragicznej śmierci ich matki lądują na idyllicznej wyspie pod opieką nieprzyzwoicie bogatej babci, której nigdy wcześniej nie spotkali. Dziewczyna zaczyna się buntować, bo jedyne co można robić w Raven Hollow to zanudzić się na śmierć. Kiedy na drodze Piper staje zabójczo przystojny Zane Hunter, okazuje się, że życie na wyspie może być całkiem znośne. Między parą zaczyna iskrzyć, chłopak ma w sobie coś niezwykłego... coś nadprzyrodzonego i śmiertelnie niebezpiecznego. Dlaczego jednak trzyma ją na dystans?
Piper nigdy wcześniej nie zastanawiała się nad przeszłością swojej rodziny i była przekonana, że jest zwykłą nastolatką. Dlaczego wszyscy w Raven Hollow sprawiają wrażenie, jakby doskonale ją znali i co oznaczają niezwykłe tatuaże, które ożywają na jej oczach?
Kiedy ktoś próbuje zabić dziewczynę, staje się jasne, że ona i jej babcia muszą sobie dużo wyjaśnić. Kim jest Piper? Czym jest Zane? Czy ten cały nadprzyrodzony świat, który znała tylko z filmów może być prawdziwy?

Wydawnictwo: Uroboros
Data: 4 kwietnia


Wzruszająca i tragiczna opowieść o przyjaźni, miłości, wierności i zdradzie.
Pierwsza część trylogii "Wojna lotosowa" wprowadza czytelników w świat wysp Shima, które, rządzone przez okrutnego szoguna, są na granicy przetrwania: toksyczny przemysł wyniszcza państwo, a władca dba wyłącznie o własne interesy. Tajemnicza, wszechmocna Gildia surowo karze każdego, kogo podejrzewa o Nieczystość. W tym świecie zaawansowana technologia przeplata się z japońską mitologią. W tych niespokojnych czasach szogun wydaje polecenie: wysyła Yukiko i jej ojca po gryfa – gatunek istniejący już tylko w legendach – co od początku jawi się jako zadanie niemożliwe do wykonania. Życie ojca i córki wisi na włosku, bo jak wszyscy doskonale wiedzą, szogunowi się nie odmawia. Jednak misja okazuje się daleko bardziej niebezpieczna niż niemożliwa.


Tomb Raider - 6 kwietnia



Ready Player One - 6 kwietnia



Prawda czy wyzwanie - 20 kwietnia



Raz się żyje - 20 kwietnia



Avengers: Wojna bez granic - 26 kwietnia!



Dorwać Gunthera - 27 kwietnia



Ps. Jestem zachwycona niemal każdą pozycją z tej listy, ale zastanawia mnie, co Wam najbardziej przypadło do gustu. Dajcie znać!

O psychopatycznym króliczku i jego legendzie, czyli Bunnyman

$
0
0

Z okazji Wielkanocy do Kiczowatych Horrorów dołączył film o psychopatycznym, morderczym człowieku króliku, czyli "Bunnyman Vengeance" (2017). Co prawda jest to trzecia część filmowej trylogii o przygodach morderczego człowieka królika, jednak mam wrażenie, że niczego nie straciłam pomijając dwa wcześniejsze filmy. Zresztą sami sprawdźcie, jeśli jesteście gotowi na jeden z największych gniotów, jaki widziałam.


 


Polityka, filozofia i zombie, czyli o Striptizerkach Zombie

$
0
0

Tym razem w Kiczowatych Horrorach przenieśmy się do niezbyt idyllicznej wersji przyszłości, by sprawdzić, co musiałoby się wydarzyć, aby zombie zaczęły wywijać na rurze. Panie i Panowie, oto "Striptizerki Zombie", a wraz z nimi gwiazdy sceny go-go, Freddy Kruger i zbyt dużo nagiego nadgniłego ciała!




Ps. Wybór kolejnego filmu, który pojawi się w serii odbywa się w grupie Armii Różowych Sałat, więc jeśli chcecie podejmować decyzję, to zapraszam!

Jaką dramę obejrzeć, czyli paczka tytułów z Korei #7

$
0
0

I oto nadeszła kolejna dostawa dram prosto z Korei! Jeśli szukacie ciekawych dram do oglądania, to warto zwrócić szczególną uwagę na trzy pierwsze tytuły, a może nawet wśród pozostałych znajdziecie coś interesującego!


[WAŻNE: Jeśli dotąd nie oglądaliście żadnej dramy, to koniecznie zacznijcie od poradnika Jak zacząć przygodę z koreańskimi dramami, bo ta przygoda musi zacząć się we właściwej kolejności!]

Missing Nine
Gatunek: thriller, przygodowy, mystery

Fabuła: Gdy dochodzi do katastrofy lotniczej samolotu agencji Legend Entertainment z masą koreańskich idoli na pokładzie, w Korei wybucha panika. Jeszcze większą zgrozę wywołuje fakt, że po trzech miesiącach od katastrofy, zostaje odnaleziona dziewczyna, Bong Hee, która była jedynie pracownikiem agencji, a nie gwiazdą. Jednak dzięki jedynej ocalałej wychodzi na jaw, co działo się pasażerami samolotu, którym udało się przeżyć i walczyć o przetrwanie na bezludnej wyspie.

Czy warto? Motyw przetrwania na bezludnej wyspie chyba nigdy mi się nie znudzi... pewnie dlatego, że nie ma wielu tego typu produkcji i ciężko uciec od oczywistego skojarzenia z amerykańskim "Lost", jednak w koreańskiej odsłonie nie ma żadnych niewyjaśnionych zjawisk, lecz psychopatę lubiącego mordować, więc na plus! Akcja biegnie dwutorowo - retrospekcje z wydarzeń na wyspie przeplatają się z losami Bong Hee już po powrocie do Korei. Muszę przyznać, że drama bardzo mi się podobała, a przynajmniej pierwsza połowa. Porusza ciekawy temat, zdjęcia z wyspy są świetne, bohaterowie zarówno zabawni, jak i odrobinę przerażający, więc ciężko początkowo odgadnąć, kto jest dobry, a kto zły, dzięki czemu wszystko staje się jeszcze ciekawsze. "Missing Nine" jest tytułem, który zdecydowanie warto obejrzeć pod warunkiem, że odpuścicie sobie ostatnie minuty finałowego odcinka (jeszcze szlag mógłby Was przez przypadek przez to trafić i miałabym Was na sumieniu).

Just Between Lovers
Gatunek: Romans, dramat

Fabuła: Lee Gang Doo i Ha Moon Soo poznali się w galerii handlowej, a konkretnie utknęli wspólnie pod jej gruzami, gdy galeria się zawaliła. To wydarzenie zmieniło ich życie na zawsze. Moon Soo straciła siostrę, a wraz z jej śmiercią także rodziców, którzy nie mogli pogodzić się ze stratą młodszej córki. Dziewczyna dorastając w poczuciu winy postanowiła pracować w branży architektonicznej, by nie dopuścić do podobnej katastrofy. Z kolei Gang Doo stracił ojca, a także perspektywy na dobre życie. Po latach ponownie się spotykają, by wspólnie pracować przy powstawaniu budowli położonej na fundamentach zawalonej galerii.

Czy warto?Że się tak kolokwialnie wyrażę: Łooooo mamo! Jakie to było dobre! Od dawna nie oglądałam tak świetnej dramy. Fabuła jest świetna (powyższy opis absolutnie tego nie oddaje) i choć bardzo dramatyczna i smutna, to potrafi wywołać uśmiech. Nieco ponury klimat idealnie pasuje do tematu. Jestem zachwycona, że aktorom i scenarzystom udało się wykreować głównych bohaterów tak doskonale. Chyba po raz pierwszy w k-dramie spotkałam się z bardzo ludzkimi odruchami u osób, które przeżyły tragedie. "Just Between Lovers" zdecydowanie jest pozycją obowiązkową, a przy okazji nadaje się idealnie dla osób, które będą miały po raz pierwszy kontakt z koreańską popkulturą.

Hwayugi - Koreańska Odyseja
Gatunek: komedia romantyczna, fantasy

Fabuła: Jin Seon Mi od dziecka widzi duchy. Pewnego dnia, spotyka "Wróża", demona Woo Ma Wanga, który obiecuje jej magiczną parasolkę potrafiącą odpędzić złe byty, jednak w zamian za przyniesienie wachlarza. Wykonując powierzone zadanie, dziewczynka spotyka Son Oh Gonga, kolejnego demona, który oszustwem nakłania ją do wypuszczenia go z więzienia w zamian za ochronę przed demonami, gdy tylko wypowie jego imię. Niestety małpa postanawia zabrać jej to wspomnienie, więc Seon Mi musi dalej radzić sobie sama, a przy okazji zmierzyć się z karą za wypuszczenie demona z więzienia. Po latach wszyscy ponownie się spotykają, gdy demony postanawiają ją zjeść.

Czy warto?"Koreańska Odyseja" jest przykładem tego, jak powinny wyglądać dramy, czy też ogólnie seriale. Jest odrobinę creepy, bardzo zabawna (krówcia i zombie zawsze wywołują uśmiech!) i posiada masę interesujących wątków pobocznych. Bohaterowie są genialnie wykreowani i zagrani. Fantastyczna część dramy również jest bardzo dobra, chociaż początkowo ciężko się połapać. Może Ci, którzy czytali "Journey to the West" będą mieli łatwiej. Niestety pod koniec zaliczałam wiele facepalmów, bo twórcy zapomnieli, co to logika i wiele wątków prowadzono całkiem bezsensownie, ale nawet biorąc to pod uwagę jest to jedna z lepszych dram. Zdecydowanie polecam!

MeloHolic
Gatunek: Komedia romantyczna, fantasy, mystery

Fabuła: Yoo Eun Ho był straszną pierdołą w relacjach damsko-męskich. Przynajmniej do czasu, gdy uderzył w niego piorun i zyskał zdolność czytania w myślach kobiet. Jego życie miłosne znacznie się polepszyło, jednak z czasem zaczęło go irytować, jak wiele kłamstw wysłuchuje. Pewnego dnia spotyka Han Ye Ri, która urzekła go swoją szczerością. Chłopak nie wie jednak, że dziewczyna ma dwie osobowości, a ta druga jest bardzo przebojowa.

Czy warto?"Meloholic"łączy w sobie elementy, które zazwyczaj do siebie nie pasują: osobowość mnoga, niezwykłe zdolności i seryjny morderca czający się na drugim planie. Niemniej jakimś cudem to wszystko tam jakoś działa. Nawet biorąc pod uwagę, że drama jest dość krótka. Całość jest całkiem przyjemna do oglądania i momentami zabawna (podziękujecie mi za polecenie, gdy zobaczycie scenę z Czarodziejką z Księżyca), jednak mało ambitna i łatwo się o niej zapomina po obejrzeniu.

Black Knight
Gatunek: Fantasy, romans, dramat

Fabuła: Moon Soo Ho jest tajemniczym biznesmenem, który ma zaskakujące szczęście. Za to jego wrogowie już nie tak bardzo, bo umierają, gdy tylko staną mu na drodze. Z kolei Jung Hae Ra jest dość pechowa. Biedna, niezbyt doceniana w pracy, a w dodatku jej chłopak jest kłamcą i kobieciarzem. Los Hae Ra ma się odmienić za sprawą czerwonego płaszcza od tajemniczej krawcowej i rzeczywiście tak się staje. Nagle wyjeżdża w zagraniczną podróż, gdzie przypadkowo spotyka swojego przyjaciela z dzieciństwa, by kontynuować historie miłosną, która rozpoczęła się ponad dwieście lat wcześniej.

Czy warto? Pierwsze odcinki niesamowicie mnie urzekły swoim tajemniczym i nieco ponurym klimatem. Sądziłam, że "Black Knight" okaże się jednym z ciekawszych koreańskich romansów fantasy z podłymi długowiecznymi istotami w rolach złoczyńców. Niestety, jak to w produkcjach z Shin Se Kyung zazwyczaj bywa, wszystko po kilku odcinkach trafił szlag i najzwyczajniej w świecie oglądanie bolało (nie tylko przez patrzenie na jej grę aktorską). Cała urzekająca atmosfera gdzieś wyparowała, a akcja zaczęła rozwijać szablonowo, przez co ani nie oglądało się tego dobrze, ani przyjemnie.

Liar and his lover
Gatunek: Muzyczna, romans, młodzieżowa

Fabuła: Głównym bohaterem, czyli tytułowym kłamczuszkiem jest niezwykle utalentowany kompozytor znanym pod pseudonimem K. Chłopak niegdyś był członkiem popularnego zespołu Crude Play, jednak odszedł tuż przed debiutem. Muzyka zawsze była dla niego ważniejsza od przyjaźni i miłości, więc zawsze stawiał ją na pierwszym planie. Pewnego dnia przypadkowo spotyka licealistkę o pięknym głosie, która zostaje zwerbowana przez agencję K.

Czy warto? Nie jestem do końca przekonana. Z jednej strony czego można wymagać od młodzieżówek? Jest lekka, ma swoje mocniejsze strony i nawet nieźle się ją ogląda, jednak przez większą część czasu człowiek ma ochotę zwyczajnie przyłożyć bohaterom, by się ogarnęli, abyśmy w końcu mogli przestać oglądać ich głupawe problemiki. Ciężko mi zdecydować, czy to odradzić, więc może pozostawić decyzję Wam.

The Girl Who Sees Smells
Gatunek: komedia romantyczna, thriller, fantasy

Fabuła: Drama rozpoczyna się, gdy nastoletnia Eun Seol (Shin Se-kyung) po powrocie do domu, przyłapuje mordercę podczas zabijania jej rodziców. Dziewczynie udaje się uciec, jednak wpada pod samochód i w ciężkim stanie trafia do szpitala. Morderca postanawia pozbyć się świadka w szpitalu, ale pomylił dziewczynę z inną nastolatką o tym samym imieniu. Gdy właściwa Eun Seol po kilku miesiącach budzi się ze śpiączki, odkrywa, że jest w stanie zobaczyć zapachy. 

Czy warto? Sam pomysł widzenia zapachów nie jest wcale najgorszy, jednak niezaprzeczalnie motyw mordercy kodów kreskowych jest znacznie ciekawszy. Choćby z tego powodu warto polecić "The Girl Who Sees Smells", bo nie wiele produkcji przedstawia w ciekawszy sposób modus operandi seryjnego mordercy. Dlatego zapomnijcie o romansie, czy o średnio zabawnej komedii i skupcie się na jednym z najbardziej interesujących morderców, jakiego przedstawiły koreańskie dramy.

Tomorrow Cantabile
Gatunek: komedia romantyczna, muzyczna

Fabuła: Opowieść o dziecinnej i roztrzepanej (chociaż jestem pewna, że również upośledzonej umysłowo) studentce, która ukrywa swój niezwykły talent gry na fortepianie oraz o początkującym dyrygencie pozbawionym jakikolwiek zdolności interpersonalnych. Oboje trafiają do uniwersyteckiej orkiestry S (S od Specjalnej - sami domyślcie się skąd się wzięła ta nazwa. Podpowiem, że nie chodzi o ich talent).

Czy warto? Nie będę ściemniać - to było straszne! Zaczęłam oglądać, bo chciałam obejrzeć dramę z Park Bo Gumem, który oczywiście był jedynym jasnym punktem tej produkcji. Niestety nie był głównym bohaterem i zbyt rzadko pojawiał się na ekranie, by móc w pełni zrekompensować widzom oglądanie najbardziej niedorzecznego romansów głównej dwójki. Oglądanie tego naprawdę bolało i sprawiało, że czułam się zażenowana przez samo patrzenie. Zdecydowanie odradzam, a fanom Bo Guma zalecam rewatch "Hello Monster".

Secret Romanse
Gatunek: Romans, Komedia

Fabuła: Czy wielki romans może zacząć się od przygodnego seksu w aucie? Najwyraźniej tak. Po swojej przygodzie, para spotyka się ponownie po trzech latach. Ona próbuje udawać, że go nie pamięta, a on ma poważne pretensje, że zostawiła go tamtej nocy bez żadnych wyjaśnień.

Czy warto?"Secret Romanse" wbrew pozorom jest bardzo lekkim i uroczym romansem, przy którym miło spędza się czas. Nie jest ani specjalnie skomplikowany, ani ambitny, więc na totalne odmóżdżenie, czy relaks po ciężkim dniu nada się idealnie.

Personal Taste
Gatunek: komedia romantyczna

Fabuła: Seria nieporozumień sprawia, że nieporadna życiowo Gae In uznaje Jin Ho za geja, dlatego pozwala mu ze sobą zamieszkać. Co więcej prosi go, by zrobił z niej prawdziwą kobietę, za którą mężczyźni będą się uganiać. 

Czy warto? Pierwszy odcinek wyrwał mnie z butów. Wyobraźcie sobie, że przyjaciółka głównej pani za jej plecami wychodzi za mąż następnego dnia za jej faceta. Owy facet zrywa z główną (dalej nie wie, że następnego dnia bierze ślub z jej psiapsi), która z tego powodu zalewa się w trupa ze swoim przyjacielem. Przyjaciel jest w niej zakochany, więc próbuje ją pocałować. Ona na niego wymiotuje. Gdy trochę się ogarnia bierze ją do hotelu i całuje, po czym rozpina spodnie w wiadomym celu. Ona się budzi wyrzuca go z pokoju hotelowego. A chwilę później pojawia się główny pan (nie ex-boyfriend), a za nim biegnie nagi koleś (tak, z pokoju hotelowego), który w sumie wyznaje mu miłość przed główną laską. Nazajutrz główny pan został przyłapany, gdy w windzie majstrował przy rozporku innego kolesia. A główna panna poszła niczego nieświadoma na ślub swojej przyjaciółki i swojego chłopaka. Tak, to wszystko dzieje się w pierwszym odcinku, a ja nie miałam bladego pojęcia co tam się wyprawia. Patrzyłam dalej, bo nie byłam w stanie oderwać wzroku od tej katastrofy. Z czasem dziwnych akcji było coraz mniej i mniej, a "Personal Taste" zmieniło się w szablonową dramę. Niemniej polecam obejrzeć choćby ten pierwszy odcinek, jeśli myśleliście, że widzieliście już wszystko.

☞ Sprawdź także Paczkę dram #6

Ps. Dajcie znać, co dobrego ostatnio oglądacie oraz czy widzieliście któryś tytuł z powyższej listy.
Ps2. Ważna wiadomość dla wszystkich dramaholików! Jeśli będziecie w weekend majowy w Krakowie, to wpadnijcie na Serialcon, gdzie wraz z eM poleca będziemy prowadzić prelekcję o koreańskich dramach i przekonywać, że azjatycką popkulturę też da się lubić!

True Story Rumpelstiltskina, czyli dawno temu z tajemniczym imieniem

$
0
0

Wierzę, że większość z was nie słyszała nigdy imienia Titelitury, ani Rupiec-Kopeć, czy Hałasik. Natomiast są spore szanse, że znacie Rumpelsztyka lub Rumpelstiltskina, chociaż najprawdopodobniej znacie jego historię głównie z amerykańskiego serialu „Once Upon a Time”. I choć historia opowiedziana przez Corę, która w serialu była córką młynarza (jedną z głównych postaci baśni, ale o tym za momencik), częściowo pokrywa się z oryginalną wersją to jednak prawdziwa historia Rumpelstiltskina przebiegała inaczej.

Baśń „Rumpelstilzchen” została spisana przez braci Grimm w 1812 roku, jednak jej korzenie sięgają przynajmniej do XVI wieku. Opowieści o małym pomocniku, którego można było pokonać zgadując jego imię pojawiały się w różnych regionach świata, dlatego różne są jego imiona. Wśród nich znajdziecie m.in. brytyjskiego Tom Tit Tota, austriackiego Kruzimugeli, czy islandzkiego Gilitruta. Jednak skoro Rumpelstilzchen był pierwszy to jego historii się przyjrzymy.

Mały nieroztropny ludzik

Dawno, dawno temu był sobie młynarz, który miał piękną córkę, jednak to jedyne czym mógł się pochwalić, ponieważ nie był zamożny, ani zbyt bystry, ani nawet roztropny. Chcecie dowodu? Proszę bardzo: pewnego dnia postanowił przechwalać się przed królem, że jego córka potrafi zmienić słomę w złoto. Wcale nie wydawało się to nieprawdopodobne zwłaszcza, że był ubogi (drogie dzieciaczki, jeśli zdecydujecie się kłamać to przemyślcie czy wasze kłamstwo ma sens), a król postanowił to przetestować. Zaciągnął dziewczynę na zamek i zamknął w komnacie, w której stał kołowrotek do przędzenia oraz mnóstwo słomy, która sięgała aż po sufit. Biedaczka miała jedną noc na zmienienie jej w złoto, a jeśli nie udałoby się jej wykonać zadania, rankiem zginęłaby z ręki kata. Jak na bohaterkę baśni przystało zaczęła płakać, a wtedy zjawił się mały ludzik, który zaproponował jej układ – spełni żądanie króla, jeśli dziewczyna da mu coś w zamian. Oddała mu swój naszyjnik, a mały ludzik zaczął prząść. Rankiem cała słoma zmieniła się w złotą nić. Zadowolony, choć zaskoczony król postanowił dać upust swojej pazerności i ponownie zamknął dziewczynę na noc w komnacie, choć tym razem była ona większa, by mogła pomieścić więcej słomy. Ponownie zjawił się mały ludzik proponując wymianę. Tym razem córka młynarza zaoferowała mu swój pierścień. Nazajutrz uradowany król zaprowadził dziewczynę do jeszcze większej komnaty, w której było jeszcze więcej słomy. Jednak zamiast ponownie grozić jej śmiercią, obiecał, że jeśli i tym razem wykona zadanie to zostanie jego żoną i co za tym idzie także królową. I tej nocy pojawił się mały ludzik, ale dziewczyna z przerażeniem odkryła, że nie ma już nic co mogłaby zaoferować mu w zamian za pomoc. Na jej szczęście miał on własną propozycję – pierworodne dziecko. Dziewczyna nie zastanawiała się długo.


Król dotrzymał słowa, ożenił się z córką młynarza, a po roku para doczekała się potomstwa. Jak z pewnością się domyślacie, mały ludzik pamiętał upomnieć się o to, co zostało mu obiecane. Królowa nie miała zamiaru dotrzymać słowa, więc najpierw starała się go przekupić, ale na co bogactwo osobie, która potrafi zmienić słomę w złoto? Później oczywiście zaczęła płakać i mały człowiek zlitował się nad nią proponując kolejną umowę. Jeśli chcielibyście znać moje zdanie to wyjątkowo niekorzystną, ponieważ dał jej trzy dni na odgadnięcie jego imienia i jeśli zgadłaby to mogłaby zatrzymać dziecko. Tylko gdzie korzyść dla niego? Dziecko i tak było mu już obiecane, więc mógł jeszcze czegoś zażądać. Królowa wolała się jednak zastanawiać jak może brzmieć imię małego człowieka. Wysłała posłańców do miast i wsi, by przynieśli spis wszystkich imion znanych mieszkańcom. Pierwszej i drugiej nocy podała karzełkowi wszystkie jakie znała oraz odczytywała te z list przywiezionych przez sługi. Oczywiście wszystkie okazały się błędne. Trzeciego dnia posłaniec nie miał dla niej nowych imion, za to opowiedział jej na co przypadkiem trafił po drodze. Otóż przy małej chatce położonej w gęstym lesie niemal na szczycie góry tańcował sobie radośnie mały ludzik wyśpiewując „Dziecko króla będzie moje! Zamieszkamy tu we dwoje! Wiosną, jesienią, w lecie i w zimie Rumpelsztyk mam na imię!”. Pozwolę sobie na zadanie krótkiego pytania: Poważnie?! POWAŻNIE?! Czy ktoś z was śpiewa sobie rymowanki o tym jak się nazywa i to w momencie, gdy wasze imię powinno być owiane tajemnicą? Wątpię. Takie rzeczy się nie dzieją, ale z drugiej strony w baśniach wszystko jest mocno odrealnione, więc na moment przestanę się czepiać.

Gdy nastała noc i pojawił się karzełek, królowa odgadła jego imię, a on wpadł w szał. Tupnął nogą tak mocno, że wbił ją całą w podłogę, a gdy próbował się wydostać chwycił drugą i przedarł się na pół. Nie pytajcie, bo nie wiem jak to jest możliwe. The End.

Mały lubieżny ludzik

Choć powyższa opowieść ma dość krwawe zakończenie to chyba nie sądzicie, że zostawię was z taką wersją? Znalazłam coś bardziej interesującego. Jak wspominałam historia Rumpelstilskina była znana już w XVI wieku, a bracia Grimm w swoim zbiorze baśni jedynie spisywali zasłyszane historie, a przy tym dokonywali większych lub mniejszych poprawek. W opowieściach ludowych zakończenie baśni było odrobinę inne. Powszechnie uważa się, że w momencie, gdy dziewczyna odgadła prawdziwe imię karzełka to wpadł on w taką furię, że rzucił się na nią i utknął w jej częściach intymnych (nie znalazłam żadnych obrazów dokumentujących tę scenę, ale stawiam, że aby się tam zaklinować musiał próbować dostać się cały. Wiecie on musiał być naprawdę małym ludzikiem). Straż pałacowa musiała interweniować, by wyciągnąć go z królowej. Ciekawa jestem jak ona się później z tego tłumaczyła? Może dokładnie tak powstała ta opowiastka? Ciekawe czy król w to uwierzył? Jakkolwiek nie brzmiałyby odpowiedzi na te pytania jedno jest pewne: dobrze, że bracia Grimm zmienili zakończenie.


Gosiarella o Rumpelstilstkinie

Wyjątkowo skupmy się na wersji Grimmów, zamiast na najbardziej rozpowszechnionym wizerunku bohatera. Spójrzcie tylko na bohaterów tej bajki. Młynarz jest albo najgłupszym bohaterem wszech czasów, bo jak można pleść takie rzeczy (i to królowi?!), albo najmądrzejszym, ponieważ jego kłamstwo sprawiło, że córka młynarza zastała królową, choć wątpię, by nasz kłamczuch mógł przewidzieć pojawienie się małego ludzika. W każdym razie nie jest on pozytywną postacią. Król na moje oko to już typowy złoczyńca, ponieważ wpierw bez pytania o zgodę zabiera dziewczynę do zamku, później ją więzi w komnacie wypełnionej słomą i jeszcze grozi, że ją zabije, jeśli nie zmieni owej słomy w złoto. Na koniec co prawda ją poślubia, ale nie możemy tego nazwać romansem, bo nie ma tam miłości tylko chciwość. Córka młynarza początkowo robi za ofiarę, później staje się bardziej zaradna, jednak gdy zostaje królową zaczyna grać w drużynie czarnych charakterów, bo nie wywiązuje się z umowy i doprowadza do samobójstwa jedynej osoby, która jej pomogła. O przehandlowaniu własnego dziecka nawet nie chcę wspominać. Na koniec został nam Rumpelstilstkin, który jako jedyny od początku do końca zachowywał się w sposób jasny i uczciwy. Przyszedł z pomocą, uratował dziewczynę przed śmiercią, postawił jasne warunki umowy, a dodatkowo wbrew własnym interesom ulitował się nad królową dając jej szansę na zachowanie dziecka. Fakt, chciał zabrać malucha od matki, ale musimy wziąć pod uwagę dwa aspekty. Po pierwsze od początku było mu ono obiecane, a po drugie to z pewnością wyszłoby dziecku na dobre, bo czy kobieta, która chciała go oddać karzełkowi i ojciec z morderczymi skłonnościami mogliby zapewnić mu odpowiednie warunki do prawidłowego rozwoju (zwłaszcza psychicznego i emocjonalnego)? Odejście z karzełkiem byłoby najlepszą opcją dla tego berbecia.



Zastanawia mnie także morał tej historii. Stawiam, że główną bohaterką baśni jest córka młynarza, która jak już wiecie nie świeci przykładem. Może jednak uczy nas czegoś wartościowego? Pomyślmy. Czyżby chodziło o taki przekaz: Drogie dzieciaczki, jeśli traficie na osobę, która przez dwa dni was przetrzymuje i grozi śmiercią to będzie on doskonałym materiałem na męża? Nie to raczej nie to. Może tak: Drodzy rodzice, kłamcie na temat zdolności waszych dzieci i narażajcie je na niebezpieczeństwo, bo wbrew pozorom dzięki temu mogą zostać bogatymi władczyniami królestwa? Nie, chyba nie o to chodziło. Dobra do trzech razy sztuka: Jeśli zawrzecie umowę, która wam nie leży to spróbujcie się z niej wykręcić i wszystko będzie w porządku? Tak, to ma sens.

Podobało się?

Wraz z pojawieniem się nowego patrona, będzie się pojawiać na blogu nowy odcinek serii True Story! A klikając tutaj możecie się dowiedzieć więcej na temat udzielanego wsparcia.


Ps. Dobra, niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego ani król, ani młynarz nie byli na tyle rozsądni, by zobaczyć brak logiki: skoro córka młynarza potrafiła wytwarzać złoto ze słomy, to dlaczego dalej byli biedni?

The Good Doctor, czyli amerykański serial vs k-drama

$
0
0

Moim pierwszym kontaktem z "The Good Doctor" było kilka pierwszych odcinków amerykańskiej wersji. Gdy trafiłam na informację o tym, że scenariusz oparto na podstawie k-dramy, doszłam do wniosku, że obejrzę również pierwowzór, by porównać, jak bardzo wersja amerykańska różni się od koreańskiej. Jesteście ciekawi, jak bardzo obie produkcje różnią się między sobą?

W obu wersjach historia jest zasadniczo podobna. Młody doktor, dzięki wstawiennictwu dyrektora, dostaje się na staż do renomowanego szpitala. Nie byłoby w tym może nic zaskakującego, gdyby nie fakt, że ów młody lekarz cierpi na autyzm oraz zespół sawanta, czyli rzadko spotykany stan, gdy osoba niepełnosprawna intelektualnie jest wybitnie uzdolnionym geniuszem, co zazwyczaj jest połączone z doskonałą pamięcią. W przypadku naszego głównego bohatera takie połączenie objawia się tym, że pomimo swoich problemów z wyrażaniem i rozumieniem emocji oraz trudnością w nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich, potrafi bezbłędnie wizualizować sobie anatomię ciała pacjentów i ich urazów, co skutkuje trafnymi diagnozami i znajdowaniem najlepszych sposób leczenia.


Park Shi Ohn vs Shaun Murphy


Na tym kończą się podobieństwa u bohaterów obu produkcji. Koreański Park Shi Ohn jest mężczyzną bardzo nieśmiałym, który ciągle musi stykać się z wrogim nastawieniem kolegów z pracy oraz rodziców pacjentów. Bohater jest niezrozumiałym, dość niezdarnym szczeniaczkiem, który dodatkowo zmaga się z ogromną traumą z dzieciństwa. Mimo swojego geniuszu ciągle popełnia błędy. Oglądając jego zmagania na ekranie można dojść do wniosku, że jest biednym, zbitym szczeniaczkiem, który dojrzewa dopiero pod opiekuńczymi skrzydłami koleżanki z pracy.

Park Shi Ohn w całej okazałości.

Z kolei dr Shaun Murphy od samego początku nie prezentuje nam niczego poza czystym geniuszem. Chłopak jest odważny, zaradny, śmiały oraz całkowicie nieświadomy swojej bezczelności i bezpośredniości, dzięki czemu ciągle wywołuje u widzów uśmiech zamiast współczucia, czy też poczucia niesprawiedliwości, jak to ma się w koreańskiej wersji. Oczywiście autyzm sprawia mu wiele problemów, jednak w pracy zawsze jest doskonały. Brak zdolności interpersonalnych nie powoduje, że zamyka się w sobie, czy popełnia błędy. Prywatnie jest bardziej nieporadny, ale ma wokół siebie kilka przyjaznych osób, które widzą w nim nie tylko autyzm i pomagają dostrzec piękno świata.

Shaun Murphy w całej okazałości.
Muszę przyznać, że niezależnie od wersji bardzo podobał mi się pomysł stworzenia lekarza cierpiącego na autyzm połączony z zespołem sawanta. Ciekawie oglądało się jego odsłonę w dwóch wersjach - jednej genialnej i bezpośredniej oraz w drugiej nieporadnej i bardzo dziecinnej.  Zasadniczo Park Shi Ohn jest bardzo typowym bohaterem dram. Koreańczycy lubią kreować główne postaci na zagubione szczeniaczki, które muszą stawić czoła całej niesprawiedliwości świata, aż w końcu odnajdą innych dobrych ludzi, którzy pomogą im pokazać jacy są wartościowi. Z kolei Shaun jest bardzo amerykański. W zachodnich produkcjach bohater musi być wybitny i samodzielnie pokonywać wszystkie problemy, by ludziom wokół co rusz szczęki opadały z wrażenia. Ostatnimi czasy miała dość tych przebojowych amerykańskich typów, ale muszę przyznać, że w przypadku "The Good Doctor" znacznie bardziej polubiłam Shauna.

Drama vs serial


Pierwsze odcinki w obu produkcjach przebiegają bardzo podobnie, więc jeśli będziecie oglądać obie wersje możecie się przestraszyć powtórki z rozrywki, ale spokojnie. Bardzo szybko każda produkcja idzie w swoją stronę. Bohaterowie drugoplanowi różnią się między sobą. Istnieją tacy, którzy mają swoje odpowiedniki, choć ich charaktery bywają odmienne. Są również tacy, którzy są zlepkiem kilku postaci lub całkiem nowymi. Niezależnie od tego, ich problemy prywatne są zupełnie inne, co powoduje, że postacie rozwijają się w zupełnie inny sposób. Przypadki medyczne, z którymi muszą się mierzyć lekarze również są różne. Koreańczycy skupili się na oddziale pediatrii, a amerykanie na chirurgii ogólnej. To wszystko sprawia, że oglądanie obu wersji będzie dla Was zupełnie innym doświadczeniem, a kolejne odcinki będą mogły Was zaskakiwać. Przy okazji, czy wspominałam już, że za powstanie amerykańskiej wersji odpowiada Howard Shore, czyli twórca "Dr. House'a"? To powinno powiedzieć Wam sporo na temat prezentowanych bohaterów i przypadków medycznych.


Amerykanie nanieśli spore poprawki scenariuszowe, więc remake bardzo się różni od oryginału. Muszę przyznać, że okazało się to trafnym rozwiązaniem, ponieważ gdyby drama została przeniesiona 1:1 na serial, to wiele widzów nieprzyzwyczajonych do specyfiki azjatyckiej popkultury odpuściłaby oglądanie serialu. Zwyczajnie żaden Amerykanin, czy Europejczyk nie zrozumiałby dziwactw koreańskiej służby zdrowia. Przykładowo, kto normalny zrozumiałby, dlaczego lekarze nie ratują noworodka, gdy istnieje 20% szansa przeżycia operacji, a zaniechanie zabiegu da 100% gwarancje śmierci? No kto?! W naszym świecie taka sytuacja skończyłaby się w sądzie, a dodatkowo byłaby nagłaśniana przez media, a w Korei najwyraźniej tak po prostu wygląda normalność. Nikt nie zrozumiałby także dlaczego życie pacjentów jest sprawą drugorzędną, podczas gdy pierwszorzędną jest dbanie o stanowisko swoje i przełożonego. Niezrozumiała byłaby również ta cała absurdalna hierarchia, którą traktuje się z taką nabożnością. Uproszczając: zamerykanizowanie, czy raczej ucywilizowanie (wybaczcie szczerość dramoholicy) realiów z koreańskiej dramy wydaje mi się w tym przypadku w pełni zasadne, bo widzom łatwiej byłoby uwierzyć w Reptilian, niż w to, co się wyprawia w koreańskich szpitalach.


Zazwyczaj przy remake'ach cenię sobie wierność względem oryginału, jednak w tym konkretnym przypadku różnice okazały się świetnym rozwiązaniem. Zdecydowanie polecam zapoznać się z produkcjami obu krajów, a przy tym najlepszym wyjściem będzie zaczęcie od amerykańskiego remake'u, zamiast od oryginału. Chyba że jesteście już z dramami zaprzyjaźnieni - w takiej sytuacji to nie powinno robić większej różnicy.

Ps. Która wersja bardziej Was kusi?
Ps2. Znacie inne przykłady amerykańskich remake'ów dram? Podrzućcie!
Ps3. Ważna wiadomość dla wszystkich dramaholików! Jeśli będziecie w weekend majowy w Krakowie, to wpadnijcie na Serialcon, gdzie wraz z eM polecabędziemy prowadzić prelekcję o koreańskich dramach i przekonywać, że azjatycką popkulturę też da się lubić!

Plusy i minusy kariery jako złoczyńca Disneya

$
0
0

Nie ulega wątpliwości, że jestem w teamie złoczyńców. Bądźmy szczerzy czarne chartery od Disneya są genialne. Nie sposób ich nie uwielbiać! Problem polega na tym, że nie jestem pewna, czy bycie złoczyńcą rzeczywiście jest takie super. Plusy i minusy tego zawodu się równoważą.




Goście Warsaw Comic Con, czyli kto tym razem na nas czeka?

$
0
0

W ten weekend będzie trwać trzecia edycja Warsaw Comic Con. Wcześniejsze edycje pod względem zapraszanych gości były całkiem niezłe, jednak fani popkultury często żartowali, że większość z nich występowała jako postacie epizodyczne lub od dawna nie pojawiała się na planie filmowym. Jak to będzie wyglądało tym razem? Sami sprawdźcie!





Niezaprzeczalnie największe emocje wywołuje pojawienie się Daniela Gilliesa znanego również jako serialowy Elijah Mikaelson z "The Orginals" i "Pamiętniki Wampirów". Wierzę, że po ogłoszeniu jego przybycia do Polski piskom fanek nie było końca, a przynajmniej moje bębenki mocno ucierpiały. Tak czy inaczej, brawo WCC, bo zrobiliście to dobrze!

W Nadarzynie pojawi się również kolega z planu Daniela Gilliesa, Michael Trevino, który we wcześniej wspomnianych serialach grał Tylera Lockwooda. Jednak to nie jedyny aktor wcielający się w serialowego wilkołaka, którego będziecie mieli okazję spotkać w ten weekend. 

Dylan Sprayberry jest gwiazdą serialu "Teen Wolf: Nastoletni Wilkołak ", w którym od czwartego sezonu grał Liama Dunbara, betę najdziwniejszego stada wilkołaków, jaki widziałam. Niemniej fani superbohaterów mogą kojarzyć aktora również z roli trzynastoletniego Clarka Kenta z "Człowieka ze stali".

Z planu "Teen Wolfa" pojawi się również Cody Saintgnue, czyli Brett, wilkołak ze stada Satomi. Niby jest to postać z trzeciego planu, która została szybko zabita, ale dwóch aktorów z jednego serialu może wynagrodzi fanom brak najbardziej oczekiwanej gwiazdy. Oczywiście nie mówię o Tylerze Posey, lecz o Tylerze Hoechlinie, czy Dylanie O'Brienie.


Wśród innych aktorów występujących w serialach stacji The CW, którzy pojawią się znajduje się Richard Harmon, czyli John Murphy z "The 100". Z racji tego, że serial należy do moich ulubionych, a postać grana przez Harmona nie dość, że wciąż żyje (co naprawdę jest nie łatwe), to w dodatku jest jedną z najbardziej wyrazistych. Piszczę z radochy! Warsaw Comic Con, przybijam Wam za to piąteczkę!

Spodziewajcie się zobaczyć także Trevora Stinesa, martwego brata bliźniaka Cheryl Blossom z serialu "Riverdale". Cóż można o nim powiedzieć? Chyba tylko tyle, że zagadka jego śmierci napędzała pierwszy sezon. No cóż... tym razem nie piszczę.

W Warszawie znajduje się również znana z tego samego serialu Hayley Law, czyli Valerie Brown, członkini zespołu Josie and the Pussycats. Dalej to nie Josie, ale przynajmniej ta postać wciąż żyje i może pojawić się jeszcze na ekranie, a to więcej, niż może powiedzieć towarzyszący jej Trevor. W dodatku Hayley mignie Wam również na ekranie, podczas oglądania "Altered Carbon".


Teraz fani serialowego uniwersum DC proszeni są o szczególną uwagę, bo kolejni aktorzy pochodzą właśnie z tych produkcji! Manu Bennett jest świetnym aktorem, który zapisał mi się w pamięci jako waleczny Kriksos z czterech odsłon serialowego "Spartacusa". Z kolei w "Arrow" grał postać Slade'a Wilsona aka Deathstroke'a. Ostatnio na ekranie wcielał się w walecznego druida w "Kronikach Shannary". Przyznaję, że to osoba, której pojawienie się na WCC wywołuje u mnie największe poruszenie!

Zupełnie inaczej wygląda sprawa z Michelle Harrison, czyli słynną matką serialowego Flasha. Słynną, bo ciągle się o niej mówiono, jednak aktorka na ekranie była tylko przez krótką chwilę i nawet nie pamiętałam, jak wyglądała. Niemniej nie umniejszajmy jej sławy, bo aktorka grała w wielu filmach np. w "Ciemniejszej stronie Greya" jako UWAGA: uczestniczka aukcji. Tiaaa... tym razem emocje opadły.

Z kolei Alex Barima może się pochwalić udziałem w wielu naprawdę znanych produkcjach, jak choćby "Once Upon a Time", "Legends of Tomorrow", "Flash", "iZombie", "The Exorcist", czy nawet "Kraina Jutra". Problem polega na tym, że postacie, w które się wciela są na tak nieistotne fabularnie, że kompletnie nie mogę go z tymi produkcjami skojarzyć. No może poza "The Exorcist".


Czas odwrócić wzrok od aktorów The CW, by spojrzeć w stronę HBO i "Gry o tron"! Na scenie pojawi się Kristian Nairn, czyli serialowy Hodor z „Gry o tron”. Każdy przyzna, że Hodor to już kultowa postać, więc wyzłośliwiać się nie będę. Nawet nie wspomnę, że zyskał sławę dzięki jednej kwestii, bo scenarzyści poskąpili mu rozbudowanych dialogów. Jednak trochę dziwnie będzie słuchać, gdy Nairn będzie wypowiadał zdania złożone, ale zdecydowanie chcę to zobaczyć!

Z kolei Kerry Ingram w "Grze o Tron" wcielała się w postać Shireen, córkę lorda Baratheona. Z kolei w "‎Barbarians Rising" grała Hilde.

Wśród osób pracujących na planie GoT w W-wie znajdzie się także Conan Stevens, czyli jedyne oswojone zombie w tym serialu. Panie i panowie, oto Góra!

Wśród pozostałych gości pojawi się również Ken Stott, Martin Klebba oraz Marlon Langeland. Śmiem twierdzić, że całość wygląda naprawdę zachęcająco, a z edycji na edycję Warszawski Comic Con się rozkręca.

Ps. Który z gości wywołuje u Was największy entuzjazm i dlaczego wszyscy chcecie wskazać Daniela Gilliesa?!
Ps2. Gosiarella pojawi się na Comic Conie w niedzielę, więc mam nadzieję, że tam się spotkamy!

Disneyowskie rodzicielskie wzorce, których nie powinno się naśladować

$
0
0

Disney od pokoleń wychowuje dzieciaczki swoimi bajkami, pokazując im, które zachowania są dobre i nagradzane (np. dbanie o urodę), a które złe. Zasadniczo nie ma w tym nic złego, więc nie będę się niepotrzebnie czepiać. Problem polega na tym, że o ile dzieci mogą coś z tego wynieść, tak rodzicom, Disney serwuje zdecydowanie złe wzorce. Myślicie, że żartuję? Skąd! Wystarczy przyjrzeć się, jak postępują teoretycznie pozytywne postacie rodziców bohaterów bajek, by przekonać się, że coś tu poszło poważnie nie tak!

Pominę milczeniem, jak wiele rodziców głównych bohaterów animacji Disneya zostało uśmierconych, bo to zupełnie inny temat. Pominę też wszystkie złe lub mniej złe macochy, które robią w bajkach za złoczyńców, bo to byłoby zbyt łatwe. Tym sposobem, idąc zgodnie z chronologią wypuszczania bajek, na pierwszy rzut weźmiemy rodziców Śpiącej Królewny. Muszę przyznać, że to wręcz modelowy popis leniwego rodzicielstwa. Współcześnie narzeka się, że rodzice za mało czasu poświęcają swoim dzieciom, które są wychowywane przez opiekunki. Niemniej te opiekunki mają przynajmniej limitowany czas pracy, a rodzice Aurory poszli o krok dalej i niczym kukułki podrzucili swoje przeklęte dziecko trzem wróżkom pod opiekę... na szesnaście lat! Właściwie nawet ich rozumiem, bo nie dość, że dziecko przeklęte, więc głupio się przyzwyczajać do niego, to w dodatku nikt nie musi wstawać w nocy przewijać pieluch. Tylko trochę tak nie wypada, by królewna wychowywały w leśnej chatce trzy stuknięte stare panny.

Niektórzy się cieszą, gdy dostaną umowę na czas nieokreślony. Inni mają takie miny, gdy wiedzą, że praca będzie trwać przez 16 lat.

Przy rodzicach Aurory, Tryton, ojciec Arielki z "Małej syrenki" wydaje się naprawdę kompetentny. Nawet po śmierci żony nikomu nie oddał dzieci na wychowanie, a przecież miał aż siedem córek, więc to musiało być nie lada wyzwanie! Jego jedyny problem polegał na tym, że niespecjalnie przejmował się pragnieniami swoich córek, które ostatecznie doprowadziły do buntu najmłodszej z nich. Chociaż naprawdę mocno zastanawiający jest fakt, że Tryton tak długo nie zauważał, że jego ruda pociecha szlaja się po lądzie. Przecież nie był, aż tak zakręcony, jak ojciec Belli, a skoro o nim mowa...

Odnośnie rodziców głównych bohaterów z "Pięknej i Bestii" mam wiele zastrzeżeń. Przede wszystkim ja się pytam, gdzie byli rodzice tego małego królewicza, gdy jakaś wiedźma w przebraniu przeklęła jego syna zamieniając w kudłatą bestię?! Poważnie, gdzie byli oni i gdzie był odźwierny, skoro chłopiec sam musiał otwierać drzwi do zamku? Wychodzi na to, że rodzice królewicza Adama, nauczyli go, by nie wpuszczał nieznajomych do domu pod ich nieobecność, ale już nie padli na to, by zostawić nieletniego pod opieką osoby dorosłej, która mogłaby wytłumaczyć złej Pięknej Czarodziejce, że nie wypada karać dzieci za zdrowy rozsądek. Przy okazji gdzie była opieka społeczna i dlaczego nikt ją nie poinformował o takim zaniedbaniu?
Ojciec Belli również się nie popisał. Niby tak dbał o córkę, że ukradł dla niej różę, ale gdy złapano go na kradzieży nie miał większych problemów z tym, by zamienić się z nią miejscami, gdy oddawała swoją wolność za jego. Słyszałam o przypadkach, w których rodzice przyznawali się do zbrodni swoich dzieci, by uchronić ich przed odsiadywaniem wyroku w celi, ale Disney pokazuje nam, że można też odwrotnie!



W kolejnych bajkach mam do czynienia z ojcem pragnącym wydać córkę za całkiem nieznajomego, ale bogatego oszusta ("Aladyn"), innego ojca, który chciał roztrzaskać głowę chłopaka swojej córki jakąś podejrzaną pałą ("Pocahontas") oraz córkę, która dla dobra ojca postanowiła udawać mężczyznę i ruszyć na wojnę ("Mulan"), ale to nic przy tym, co się wyprawia w "Herkulesie". Mamy tam noworodka, który został wykradziony od rodziców. W planie było zamordowanie szkraba, jednak ostatecznie trafił w ręce dobrej bezdzietnej pary, która się nim zaopiekowała. Można powiedzieć, że wszystko skończyło się względnie dobrze, tylko biologicznych rodziców trochę szkoda. W końcu to musiałoby być dla nich naprawdę traumatyczne. Pewnie chcieliby go odnaleźć i zabrać z powrotem do domu, skoro był ich...oh wait... przecież znaleźli go po kilku godzinach, jednak zostawili go u obcych ludzi. Dobrze, już dobrze. Będę sprawiedliwa i przyznam, że ograniczało ich prawo Olimpu, zgodnie z którym ktoś kto nie jest bogiem nie może tam przebywać. Szkoda, że Zeus nie był królem bogów, bo wtedy może mógłby zmienić prawo.

Przeskoczmy w czasie do jednej z najnowszych produkcji Disneya. Może nowa era zmieniła okropne wzorce zachowań u rodziców księżniczek i zachowują się troskliwie, rozsądnie i odpowiedzialnie? Taaa... jasne. Wystarczy przypomnieć sobie historię dzieciństwa najpopularniejszych księżniczek ostatnich czasów - Anny i Elsy. Po nieszczęśliwym wypadku z udziałem magii, zabronili Elsie korzystać z lodowych mocy i zamknęli na dziesięć lat w pokoju bez możliwości kontaktowania się z siostrą. I Wy narzekacie na tygodniowy szlaban! A tak całkiem poważnie to zastanawiam się, jakim cudem ich rodzice wpadli na pomysł, że przestraszenie i wyalienowanie pomoże Elsie zapanować nad mocami, nad którymi zasadniczo panowała całkiem nieźle? Takie traktowanie dziecka wydaje mi się mało pedagogiczne i nie ma nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem.

- Kochanie, masz szlaban do odwołania!


Biorąc pod uwagę wszystkie wyżej wymienione przykłady zaczynam poważnie zastanawiać się nad dwoma kwestiami. Po pierwsze, czy te wszystkie tak wyszydzane (głównie przez Gosiarellę) księżniczki nie są takie zwichrowane i dziwne przez traumy z dzieciństwa? Po drugie, czy skoro pozytywni bohaterowie są aż tak lekkomyślni i narażają własne dzieci na niebezpieczeństwo i/lub traumę, to potrzebni są jeszcze złoczyńcy?

Avengers Infinity War i spoilery bez granic!

$
0
0

Nadszedł film, na który czekali wszyscy fani połączonego filmowego uniwersum Marvela! W końcu po dziesięciu latach od premiery "Iron Mana", losy wszystkich superbohaterów z MCU łączą się w całość w epickiej walce o losy wszechświata! Panie i Panowie, nadszedł czas wojny bez granic!


[SPOILERY! Wszędzie spoilery! Poważnie, uważajcie, bo poniższy tekst jest prawdziwym polem minowym!]

Akcja "Infinity War" zaczyna się zaraz po wydarzeniach z "Thor: Ragnarok", z tym, że Thanos zdążył już pokonać Thora i wybić większość Azgardczyków znajdujących się na statku kosmicznym. Wszystko po to, by położyć łapy na Tesseracie, który skrywa jeden z sześciu Kamieni Nieskończoności - Kamień Przestrzeni. Wszystkie kamienie są Thanosowi potrzebne do ozdobienia Rękawicy Nieskończoności, czyli potężnego artefaktu, dzięki któremu zyska nieskończoną moc i będzie mógł zrobić wszystko, czego dusza zapragnie (spoiler: Thanos nie ma duszy). Właściwie tyran pragnie jednego: zgładzić połowę populacji wszechświata. Równą połowę. Wybór może być losowy, bo nie ma dla niego znaczenia, czy przetrwają silni czy słabi, bogaci czy biedni, dobrzy czy źli etc. Ważne jest tylko, by połowa populacji zniknęła, dzięki czemu miałby zapanować dobrobyt na zamieszkiwanych przez nich planetach (spoiler: ciekawi mnie jedynie, dlaczego krasnoludów wybił co do jednego, chociaż nie. Jednego zostawił przy życiu, a jakoś wątpię, by na całej planecie było wcześniej tylko dwóch. Oj... coś mu się obliczenia sypnęły!).

Nadszedł czas przywitać się ze wszystkimi!

Jeśli nie pamiętacie, czym są i gdzie podziewają się pozostałe kamyki, to koniecznie sprawdźcie Przewodnik po Kamieniach Nieskończoności, dzięki temu będziecie wiedzieli, gdzie uda się zły tytan po zdobyciu Tesseractu. Leniwym zdradzę, że dwa z nich znajdują się na Ziemi - jeden w czole Visiona, drugi w naszyjniku Doctora Strange'a. Przy okazji warto wspomnieć, że w końcu bohaterowie wszystkich dotychczasowych filmów z MCU spotykają się, by połączyć siły w walce z Thanosem (poza Ant-Manem, ale on już poznał Avengersów w "Civil War"). Thor trafia na statek Strażników Galaktyki. Doctor Strange, Iron Man i Spider-man zostają porwani na statek kosmiczny, a Hulk wraca, by z Capem i pozostałymi wyjętymi spod prawa Avengersami walczyć na Ziemi. Wszystkie wątki w końcu łączą się w piękną całość, dlatego przed obejrzeniem "Infinity War" koniecznie obejrzyjcie wszystkie filmy z MCU, bo inaczej całkiem się pogubicie i to nie będzie się ograniczało jedynie do niezałapania humoru sytuacyjnego, czy jakichś pojedynczych wątków. O nie nie! Ten film jest zwieńczeniem 10 lat pracy nad uniwersum!

Wartka akcja jest naprawdę mocną stroną "Infinity War". Twórcy nawet przez chwilę nie pozwalają nam oderwać oczu od ekranu, a w dodatku fundują nam masę emocji. [Spoiler nad spoilery, aż do końca akapitu] Już w pierwszej scenie umiera Loki. Jasne, Loki już raz sfingował swoją śmierć, więc widzowie są tak zdezorientowani i pełni nadziei, że decydują jednak nie wyciągać chusteczek, by go opłakać. Jednak jak zapewnia Thanos: tym razem nie zmartwychwstanie. Wait... what? Marvel, chcesz mi powiedzieć, że w pierwszych dziesięciu minutach filmu zabiłeś jedynego intrygującego antybohatera w MCU? Seriously?! Byłam przygotowana na śmierć każdego. Przygotowałam się psychicznie nawet na pożegnanie z Iron Manem (którego kocham całym swoim małym serduszkiem), choć w kulminacyjnym momencie niemal zaczęłam rzucać w Thanosa popcornem (nie żeby zrobiłby mu krzywdę, ale próbować warto). Ale serio Loki? Jego śmierci nie brałam pod uwagę, a przecież nawet nie zaciągnęłam się do armii jego wiernych fanek. Pod koniec filmu padli niemal wszyscy - jeden po drugim i początkowo reagowałam jedynie na zasadzie: 'Aha, okey. Jakoś to przetrwam', aż w końcu nie został już żaden ze Strażników Galaktyki, a w dodatku posypał się również mały pajączek.


Wszystko wszystkim, ale większość fanów Marvela śledzący postępy w pracach nad kolejnymi filmami wie, że za rok wychodzi kolejna część przygód Spider-mana, a za dwa lata trzecia część "Strażników Galaktyki", więc... Marvel nas okłamuje! O ile w drugim przypadku ekipa Strażników mogłaby się jeszcze zmienić, tak w pierwszym przypadku raczej ciężko było nakręcić film o Spider-manie bez Spider-mana. Innymi słowy za rok, w jeszcze niezatytułowanym filmie o Avengersach, czeka nas wskrzeszenie wielu postaci, które zmarły w tej części. Nie wiem, jak Wy, ale ja naprawdę nie lubię tak słabych zagrań, jak wskrzeszanie postaci, która już zmarła, ani cofanie czasu, by zapobiec jej śmierci, a na chwilę obecną nie przychodzi mi lepsze wyjaśnienie tego, co się stanie w kolejnym filmie. Drodzy twórcy, jeśli macie jaja, by superbohatera, to miejcie również tyle odwagi, by się tego trzymać! Jeśli nie macie, to zwyczajnie nie zabijajcie go wcześniej bezsensowną śmiercią, bo tylko niepotrzebnie wkurzacie widzów! Chociaż przyznaję, że na ten moment nie potrzebnie się denerwuję wybiegając w przyszłość i gdybając, a przecież to, co dostaliśmy w "Infinity War", to czysta perfekcja.

Dzięki temu, że wszystkie dziewiętnaście filmów z MCU połączyły się w całość, otrzymaliśmy nie tylko zabójczą mieszankę bohaterów, ale także zmiksowane style, w jakich były kręcone poszczególne produkcje. Patos towarzyszący Kapitanowi Ameryce nigdzie nie zniknął, podobnie jak banalny, choć genialny humor Spider-mana, czy sarkastyczny ton Doctora Strange. Dzięki temu "Infinity War" bawi, zaskakuje, zachwyca i wywołuje całą gamę emocji. Osobiście nie mogłam się z nich otrząsnąć na długo po opuszczeniu kina. Mój różowy mózg nie chciał się przestawić na myślenie o czymkolwiek innym i wciąż wałkował możliwe scenariusze dalszego rozwoju fabuły. Nie mam pojęcia, jak wytrzymam rok, by poznać ciąg dalszy. Potrzebuję to wiedzieć JUŻ TERAZ ZARAZ! Marvel, proszę! Przyśpiesz premierę!

Gdybym miała opisać "Infinity War" za pomocą trzech liter, to składałyby się one w WOW!

"Avengers Infinity War" jest zdecydowanie jednym z najlepszych filmów Marvela, a studio pokazało, jak powinno wyglądać tworzenie idealnego uniwersum. Na tę chwilę mogę się jedynie zachwycać, jak dobrze twórcy przemyśleli każdy wątek, każdą postać i każdą relację między bohaterami, które teraz zostały ostatecznie połączone. Biję brawo na stojąco!

Ps. Naprawdę mam nadzieję, że znalazły się tutaj jedynie osoby, które film mają za sobą (taka ilość spoilerów z pewnością każdemu popsułaby przyjemność oglądania), więc dajcie znać w komentarzach, jakie macie przypuszczenia odnośnie dalszego rozwoju fabuły! Kogo wskrzeszą, jak etc.

Co przywlecze maj, czyli premiery filmowe i książkowe!

$
0
0

Proszę Państwa, maj nadciąga, a wraz z nim nowe popkulturowe cuda, które nas zachwycą. Książkowo ten miesiąc zapowiada się naprawdę zacnie, a i filmy nie najgorzej. Zwłaszcza "Deadpool 2", który zadebiutuje na ekranach, gdy jeszcze dobrze nie otrząśniemy się z emocji po "Infinity War". 

Maureen Johnson - Nieodgadniony
Wydawnictwo: Poradnia K
Data: 20 maja

"Nieodgadnionego" przeczytałam już w połowie i mogę Wam zdradzić, że jest naprawdę całkiem niezły. 


Akademia Ellinghama - elitarna, prywatna szkoła w Vermont, dzieło życia Alberta Ellinghama, gdzie liczą się przede wszystkim pasje, a nie walory materialne. To miejsce pełne łamigłówek i zagadek, wijących się ścieżek, ogrodów, ukrytych korytarzy i tajemnych przejść. Jest niczym dom gier. Bo - jak twierdzi jej założyciel  – „nauka jest zabawą”, ma twórczo rozwijać i inspirować.
W 1936 roku, wkrótce po otwarciu akademii, znikają żona i córka Ellinghama. Jedynym tropem w sprawie jest prześmiewczy list-zagadka, w którym podpisana pseudonimem „Nieodgadniony” postać wymienia sposoby na morderstwo. Porwanie rodziny Ellinghama staje się jedną z największych nierozwikłanych zbrodni w historii USA. Wiele lat później, pasjonująca się sprawami kryminalnymi uczennica pierwszego roku akademii, Stevie Bell, postanawia rozwikłać zagadkę z przeszłości. Jest dziewczyną, która nie boi się wyzwań,  indywidualistką, otwartą na doświadczania, ciekawą świata i ludzi. Stevie najpierw jednak musi odnaleźć się w wymagających szkolnych realiach wśród nowych, ekscentrycznych przyjaciół. Jednym z nich jest Hayes Major, który ma swój pogram na YouTubie i bardzo intryguje Stevie. Coś wisi w powietrzu. Mroczna postać z przeszłości nie daje o sobie zapomnieć. Nieodgadniony - a wraz z nim śmierć - powróci do akademii.


Katarzyna Miszczuk - Kwiat paproci #4: Przesilenie
Wydawnictwo: W.A.B.
Data: 9 maja

Pierwsze trzy tomu Kwiatu Paproci bardzo mi się podobały (jak większość książek K.B. Miszczuk), więc naprawdę już nie mogę się doczekać, by móc przeczytać ostatni tom tej serii!

Słowiańskie bóstwa, pradawne obrzędy, zazdrość i wielka miłość w tle. Autorka "Szeptuchy" po raz ostatni zabierze czytelników do magicznego świata słowiańskich bóstw i pradawnych obrzędów, gdzie właśnie rozpoczynają się święta Dziadów i Szczodrych Godów. Nadszedł czas, aby dotrzymać obietnicy danej bogowi ognia, Swarożycowi. Czy Gosia sprosta zadaniu? Tym bardziej, że nie wiadomo, jak zachowa się Mieszko, jej wielka miłość: pomoże w spełnieniu przysięgi czy... wręcz przeciwnie.

Leopold Gout - Geniusz. Gra
Wydawnictwo: Albatros
Data: 23 maja

Świat naszych rodziców to już historia. Odrzuciliśmy dawne zasady. To my tworzymy przyszłość.
Dwustu geniuszy w walce na umysły. Mają trzy dni i trzy noce, aby rozwiązać dwa zadania. Ten, kto zwycięży w Godzinie Zero, uzyska wszystkie potrzebne środki, aby założyć własne laboratorium badawcze w dowolnym miejscu na świecie.
REX: jeden z najlepszych programistów na świecie. Właśnie stworzył program do odnajdywania osób zaginionych jednym kliknięciem. Ma szesnaście lat.
TUNDE: inżynier samouk, który do nigeryjskiej wioski, gdzie ludzie mieszkają w lepiankach, doprowadził internet. Lokalny wojskowy zleca mu budowę broni. Ma czternaście lat.
LIKAON: blogerka-szpieg, która ujawnia korupcję wśród chińskich urzędników. Jest na czele czarnej listy ludzi z Szanghaju. Ma szesnaście lat.
Nie martwcie się przygotowaniem. Jeżeli zostaliście wybrani, jesteście gotowi. 

Brian K. Vaughan - Ex Machina
Wydawnictwo: Egmont
Data: 17 maja

Pierwszy tom nowej, pięciotomowej serii łączącej kryminał, thriller polityczny i science fiction z opowieścią superbohaterską.
Początek XXI wieku, Nowy Jork. Inżynier Mitchell Hundred ulega wypadkowi i w niewytłumaczalny sposób zostaje obdarzony niezwykłymi mocami. Zaczyna rozumieć mowę maszyn i urządzeń. Mężczyzna postanawia wykorzystać swój dar, żeby pomagać ludziom. Kiedy po udaremnieniu zamachu terrorystycznego zostaje bohaterem tłumów, porzuca jednak rolę zamaskowanego obrońcy i postanawia ubiegać się o urząd burmistrza Nowego Jorku. Wierzy, że zdoła doskonale połączyć sprawowanie władzy z działalnością na rzecz społeczeństwa. Nie wie jeszcze, jak wiele napotka przeszkód: intryg politycznych, zagadek kryminalnych, nadnaturalnych mocy, a także problemów miłosnych... 

Jacek Komuda - Jaksa
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data: 23 maja

Pierwsze fantasy autorstwa Jacka Komudy! Zanurz się w opowieści o świecie, gdzie dzielni wojowie stają naprzeciw strzyg i upiorów. Gdzie walka o władzę między ludźmi toczy się równie zażarcie, co walka między starymi a nowymi Bogami.
W powietrzu unosi się zapach nieprzebytych borów. Ziemia drży, gdy zastęp koczowników rusza galopem do ataku. Nad pobojowiskiem krążą kruki. Dawny świat umiera, nowy dopiero zaczyna się kształtować. Tylko krok dzieli ludzi od całkowitego, niszczycielskiego chaosu i zguby.

Hideo Yokoyama - Sześć Cztery
Wydawnictwo: Literackie
Data: 23 maja

Największy koszmar, jaki mogą przeżyć rodzice. Sprawa, której żaden detektyw nie potrafił rozwiązać. Nieprzewidywalny zwrot akcji.
Japońskie "Millennium"– 1 000 000 egzemplarzy sprzedanych w ciągu 6 dni.
Styczeń 1989 roku. Przez pięć dni rodzice siedmioletniej uczennicy wsłuchują się w żądania porywacza ich dziecka. Już nigdy nie zobaczą jej żywej, a sprawca nie zostanie ujęty. Sprawa o kryptonimie "Sześć Cztery" wyląduje w katalogu zbrodni niewyjaśnionych.
Grudzień 2002 roku. Od trzech miesięcy policjant Yoshinobu Mikami bezskutecznie poszukuje zaginionej córki. Wizyta komisarza generalnego policji, który przyjeżdża w związku z porwaniem sprzed trzynastu lat oraz kolejne uprowadzenie nastolatki ze szkoły średniej sprawiają, że Mikami zagląda do dawnych akt. Co przeoczył w czasie, gdy prowadził tamto dochodzenie? Jak wytłumaczyć podejrzane ślady, na które teraz się natyka? Gdyby przeczuł, czego się dowie, nigdy nie wracałby do tamtej sprawy. 

Maria Krasowska - Banda niematerialnych szaleńców
Wydawnictwo: SQN
Data: 9 maja

Prawdopodobnie jako jedyny na świecie masz szansę dowiedzieć się z pierwszej ręki, jak wygląda życie pozagrobowe! Nie skorzystasz z takiej okazji?
Nazywam się Danny Moon, a moi rodzice są nieprzyzwoicie bogaci. Trzy rzeczy, które kocham: gorzka czekolada, gra w Monopoly i ciemność. Trzy rzeczy, których nienawidzę: guwernantki, nuda i jeszcze raz guwernantki. To przez nieposłuszeństwo względem jednej z nich trafiłem do Polski, do wujostwa i pięciu kuzynek. Czułem się jak na zesłaniu... ale tylko na początku. Któregoś dnia spotkałem tajemniczego brodacza w kapeluszu. Pewnie nie uwierzycie, kiedy wam zdradzę, że był to duch. Wkrótce razem z Anetą, najfajniejszą z moich kuzynek, stanęliśmy przeciwko niebezpiecznemu biznesmenowi, który wykorzystywał duchy do niecnych celów. Włóczyliśmy się nocą po cmentarzu, poznaliśmy agentkę wywiadu Ludwika XVI i włamaliśmy się do... A zresztą przeczytajcie sami.
Richard Paul Evans - Sprzedawca marzeń
Wydawnictwo: Między Słowami
Data: 5 maja

Czy ktoś, kto sprzedawał marzenia innym, będzie umiał odkupić własne?
Z dzieciństwa Charles James pamiętał tylko agresję ojca, łzy matki i szukanie obiadu w śmietnikach. Jak każdy, kto jako dziecko dostał zbyt mało miłości, Charles pragnął, aby pokochał go cały świat. Gdy opuścił dom i zatrudnił się jako asystent znanego mistrza sprzedaży, chciał tylko pieniędzy, sławy i podziwu. Zdeterminowany, szybko piął się po szczeblach kariery, by wkrótce pokonać swojego mistrza i stanąć na szczycie. Wreszcie był szczęśliwy.
Jednak czasem to, co bierzemy za szczęście, jest tylko jego iluzją.
Nagle słynny sprzedawca marzeń zaczął doświadczać rzeczy, które zachwiały jego idealnym życiem. Najpierw pojawił się zły sen. Później ktoś przypomniał mu o krzywdach wyrządzonych innym. A później zdarzyło się jeszcze coś i Charles w jeden dzień stracił wszystko. Lecz tym razem los był dla niego mniej bezwzględny, niż on sam był dla innych. Dał mu drugą szansę. 

Zombi
Wydawnictwo: Foxgames
Data: 3 maja

Chyba nie sądziliście, że coś TAKIEGO mogłoby się tutaj nie znaleźć?! Mimo że na końcu, to dla mnie pozycja numer 1!

Jeden cel - przeżyć. Tutaj bohaterem jesteś Ty!
Zanurz się w świat apokalipsy zombie... od Ciebie zależą kluczowe decyzje... i przeżyj świetną historię.


Rampage: Dzika furia - 11 maja


Deadpool 2 - 18 maja


Han Solo: Gwiezdne wojny - historie - 25 maja


Ps. Dajcie znać, co Was tym razem zainteresowało!
Ps2. Przypominam, że w długi weekend można mnie spotkać i posłuchać na Serialconie, więc mam nadzieję do zobaczenia!

Chińskie dramy vs koreańskie: Różnice i pierwsze wrażenia

$
0
0
Co powinniście wiedzieć o chińskich dramach

Swoją przygodę z azjatyckimi serialami zaczynałam od koreańskich dram. Byłam wierna i trzymałam się ich przez ponad rok, jednak po tym czasie i masie rozgryzionych schematów, postanowiłam poszerzyć horyzonty i sprawdzić, jak na ich tle wypadną chińskie dramy. Muszę przyznać, że od pierwszego odcinka byłam naprawdę zaskoczona i nie mogłam się powstrzymać przed podzieleniem się z Wami różnicami, które dotychczas zaobserwowałam.



Aspekty techniczne


Długość odcinków koreańskich dram to zazwyczaj godzina z hakiem, czyli prawie jak pełnometrażowy film. To sporo. Wyjątek stanowią web dramy, które trwają kilkanaście minut. W przypadku chińskich sprawa wygląda inaczej, bo odcinek c-dramy trwa około 40 minut, a i od tego trzeba jeszcze odjąć opening i zakończenie, więc w sumie wychodzi niewiele ponad półgodziny. To miła odmiana, zwłaszcza dla tych, którzy są przyzwyczajeni do długości amerykańskich seriali. Niemniej trzeba przyznać, że mimo wszystko c-dramy mają znacznie więcej odcinków od tych koreańskich. Od 24 do 32 to zazwyczaj standard, a przynajmniej na takie ilości trafiałam podczas mojego małego chińskiego eksperymentu. Dla porównania koreańskie seriale mają zazwyczaj od 16 do 20. Innymi słowy oglądanie całej k-dramy zajmuje tyle samo czasu, co oglądanie c-dramy, z tym, że ta ostatnia ma mniej retrospekcji. Skąd taka różnica? Cóż... obstawiam, że to dlatego, że Chińczycy zrezygnowali z przydługich i zbyt częstych retrospekcji, które potrafią niemal w całości zapchać cały odcinek k-dram. Niestety nie żartuję. Koreańscy scenarzyści są najwyraźniej przekonani, że widzowie mają pamięć złotej rybki, dlatego potrafią po 5 minutach przypomnieć scenę, którą dopiero oglądaliśmy, a później znów ją przypomnieć po kilkunastu minutach i w kolejnych kilku odcinkach. Oczywiście w końcowych będzie się pojawiało całe combo retrospekcyjnych scen. W sumie oglądając k-dramę wystarczy obejrzeć dwa ostatnie odcinki i tak człowiek połapie się w fabule i nie ma w nich miejsca na jakiekolwiek niedomówienia!

Informacje o C-dramach
O tak szybko uciekają odcinki c-dram!

Jednak w chińskich twórcy poszli w inną stronę i zamiast przypominać nam co chwilę, coś co widzieliśmy przed momentem wolą od razu zaspoilerować nam całą fabułę w openingu. Nie żartuję! Nacięłam się tak oglądając "The Starry Night, The Starry Sea" - niczego nieświadoma oglądałam początek, a tam po kilku minutach zobaczyłam urywki z całej fabuły z zakończeniem włącznie. Spoilery tak bardzo! Dlatego, jeśli nie chcecie psuć sobie frajdy z oglądania i marnować przy każdym odcinku kilku minut z życia, radzę je przewijać, a także wyłączać zaraz po zakończeniu, bo po nim ponownie zaczyna się seria spoilerów. Nie do końca zrozumiałam, jaki cel mają chińscy twórcy w zdradzaniu całej fabuły dwukrotnie w każdym odcinku, ale zdecydowanie nie podoba mi się to!
Jeszcze jedna różnica jest warta wspomnienia, czyli liczba sezonów! Legendy głoszą, że istnieją koreańskie dramy, które mają drugi sezon, jednak do tej pory takiej nie oglądałam. Z kolei w c-dramach emisja drugiego sezonu wydaje się standardem. Co prawda czasami ów drugi sezon ma niewiele wspólnego z pierwszym, bo grają w nim inni aktorzy (np. planowana kontynuacja "My Amazing Boyfriend") lub grają ci sami aktorzy, ale wydarzenia rozgrywają się z innymi bohaterami w innych czasach (np. "The Starry Night, The Starry Sea").

Bohaterowie


Bohaterowie koreańskich dram przypominają postacie z bajek Disneya. Ona jest niemal zawsze dobrą, grzeczną, biedną, pracowitą dziewczynką, która nie posiada żadnych wad, ale i tak całe zło tego świata spadło jej na głowę. Często na jej drodze staje zła przeciwniczka, która ma lepszy styl, więcej kasy, a przy okazji jest strasznie próżną jędzą. Kojarzycie taki typ, prawda? To teraz wyobraźcie sobie, że w chińskich dramach role się odwracają i bogata jędza zostaje główną bohaterką, a sierotka Marysia czasami jest jej rywalką! Przeżyłam szok! Nie wiedziałam nawet, że tak się da, a tu proszę - już w pierwszej obejrzanej c-dramie trafiłam na taką zamianę. Muszę przyznać, że uwielbiam obserwować tę biedną dziewczynkę, która bez korzyści z bycia główną bohaterką musi sobie radzić sama ze swoimi problemami. To fascynujące!

Azjatyckie dramy: koreańskie vs chińskie
Słodka, biedna i nieogarnięta życiowo - w Korei byłaby główną bohaterką. W Chinach szara myszka zostaje szarą myszką.

Niestety są też pewne problemy z postaciami damskimi. W k-dramach nie byłam nigdy ich fanką, bo na moje oko były zbyt piskliwe i bierne. W c-dramach jest znacznie lepiej, jednak talent aktorski Chinek jest żenujący. Na początku sądziłam, że ich wersja płaczu jest... czy ja wiem... jakąś wersją parodii lub ma pasować do charakteru postaci? Jednak szybko się okazało, że one zwyczajnie nie mają za grosz talentu i stąd taka farsa. Boję się zastanawiać nad tym, jakim cudem dostają główne role. Za to ich koreańskie koleżanki po fachu przynajmniej potrafią grać i tego nie można im odmówić tylko dlatego, że reżyser pisze im beznadziejne role.

Istnieje też pewna różnica w kreacjach bohaterów płci męskiej. W k-dramach główna postać męska robi strasznego chama, który i tak często ratuje swą dramę z opresji, a ona się w nim momentalnie zakochuje zapominając, jak ciągle ją dręczył. Dziewczę zapomina również o swoim drugim adoratorze, który robi za prawdziwego rycerza, jednak najwyraźniej jest zbyt dobry, więc trzeba go szklany kapciem w tyłek kopnąć (naprawdę piękny dajemy facetom model zachowania!). Przez taki schemat ciągle chorowałam na Second Lead Syndrome. Jeśli Wy również, to pocieszy Was fakt, że w chińskich dramach Ten Drugi bardzo często okazuje się Tym Pierwszym, więc SLS rzadko się pojawia. I ponownie, jestem zaskoczona, ponieważ nagle okazuje się, że twórcy nie lubią kopać leżącego, ani promować chamów na idealnych partnerów. Ponownie: To tak się da?!
Właśnie zaczęłam się zastanawiać, czy aby przypadkiem scenarzyści c-dram nie przerabiali fanficków na scenariusze? W końcu z jakiegoś powodu przygarnęli bohaterów odrzucanych w k-dramach i napisali im szczęśliwe zakończenia.

Czym się różnią chińskie dramy od koreańskich

A skoro o zakończeniach mowa, to w c-dramach też często różnią się od tych, które znałam. Od twórców z Korei Południowej niemal zawsze dostaje dwa rodzaje zakończeń: najczęściej happy end, a czasami zdarza się bardzo smutne zakończenie. W Chińskich zbyt często trafiam na niejasne - ani dobre, ani złe. Zwyczajnie nie mam bladego pojęcia, co tam właściwie się stało. Być może istnieją osoby, które lubią niedopowiedzenia, ale ja zdecydowanie się do nich nie zaliczam i szlag mnie trafia, gdy po kilkunastu, czy kilkudziesięciu godzinach oglądania kończę dramę nie wiedząc, jak zakończyła się cała historia. Noż %$@#$!

Podsumowując jestem zdumiona, jak ogromne są różnice pomiędzy azjatyckimi serialami w zależności od tego, w jakim kraju się je produkuje. Początkowo sądziłam, że tylko język będzie inny (swoją drogą mandaryński okazał się znacznie przyjemniejszy w słuchaniu, niż koreański, chociaż aktualnie to ten drugi jest dla mnie bardziej zrozumiały). Muszę przyznać, że c-dramy okazały się genialną odskocznią, która wywróciła znany mi schemat do góry nogami. Pod tym względem mnie zachwyciły. Niemniej przy dłuższym oglądaniu zaczęłam odrobinę się nudzić, albo raczej tęsknić za k-dramami, które w ostatecznym rozrachunku na chwilę obecną uważam za znacznie lepsze. Niemniej nie przerywam przygody i mam nadzieję, że niebawem wrócę z kolejnym artykułem na ich temat, nim przejdę do dram japońskich.

Ps. A Wy jakie dramy najbardziej lubicie? Koreańskie? Chińskie? A może japońskie, tajlandzkie lub tajwańskie? Koniecznie dajcie znać, a przy okazji podzielcie się informacją, od których zaczynaliście!
Ps2. Przy okazji możecie podzielić się swoimi ulubionymi chińskimi dramami, bo chcę kontynuować podróż i dojść do ich dram historycznych.

Baroni narkotykowi, DEA i polityka, czyli o Narcos!

$
0
0
Narcos recenzja serialu

Kokaina wbrew pozorom nie jest wielkim odkryciem XX wieku. Na długo przed tym, gdym zapanowała na nią moda w latach '80, używano ją w medycynie, czy też dodawano do Coca-coli, i chociaż tym ostatnim, dzięki temu z pewnością wzrosła sprzedaż, to dopiero kolumbijscy baroni narkotykowi zbili na kokainie prawdziwą fortunę. I to właśnie ich historię opowiada "Narcos".

Wszystko zaczyna się od Pabla Escobara, który z uzdolnionego przemytnika stał się najpotężniejszym baronem narkotykowym i jedną z najbogatszych osób na świecie. Nigdy nie interesowałam się kartelami narkotykowymi, ani ich bossami, dlatego przed obejrzeniem "Narcos" niewiele wiedziałam o Escobarze, a trochę to zakrawa o ignorancje, by nie przyjrzeć się losom osoby, która podobno zarabiała milion dolarów dziennie. Ba! Miała tyle gotówki, że musiała zakopywać ją pod ziemią. Muszę przyznać, że już w pierwszym odcinku Pablo zaczął mnie fascynować. Niby to taki prosty, spokojny człowiek, który pragnie dobra Kolumbijczyków do tego stopnia, że nie dość, że wywozi niemal całą kokainę do Stanów Zjednoczonych, to jeszcze dzieli się zyskami z policją i mieszkańcami Medellín. Nawet zyskał przydomek Robin Hooda (przypomnijcie mi, kogo okradał Robin Hood, bo chyba nie załapałam), dzięki czemu ludzie często ukrywali go przed policjantami (tymi, z którymi się nie podzielił pieniędzmi). Ba! Udało mu się nawet, dzięki głosom ludu, zostać posłem kolumbijskiego kongresu! Z drugiej strony Pablo miał też wrogów - głównie gringos, którzy przylatywali z USA i świecili odznakami DEA. To przez nich ten dobry, spokojny Pablo zmieniał się w żądnego krwi tyrana. No może nie tylko przez nich.

Filmy o Pablo Escobarze i bossach narkotykowych
No spójrzcie tylko! Kasą się podzieli, koką się podzieli. XX-wieczny Robin Hood jak malowany!

Wiecie, tak to już ze mną jest, że zawsze staję po niewłaściwej stronie barykady, a jeśli dodatkowo złoczyńca jest głównym bohaterem, to zwyczajnie nie mogę się oprzeć pokusie kibicowania mu. Tak też było w przypadku Pabla, a przynajmniej na początku, gdy jeszcze starał się trzymać swojej pięknej wizji poprowadzenia Kolumbii w nową erę i poprawienia warunków życia uboższych mieszkańców. Nie oceniajcie mnie źle, ten człowiek może i handlował narkotykami na ogromną skalę (podobno Kartel z Medellín kontrolował 80% światowego rynku kokainy), ale raz, że nikogo nie zmuszał do kupowania jego towaru (ludzie powinni brać odpowiedzialność za swoje czyny, a nie tylko obwiniać handlarza), a dwa wspomagał biednych, wybudował osiedla i ogólnie miał na swoim koncie wiele szlachetnych uczynków. Taka z niego dobra dusza z krwawymi pieniędzmi w portfelu... a tak całkiem poważnie, twórcom Narcos udało się stworzyć naprawdę wielowymiarowego bohatera o skomplikowanym charakterze. To ogromny plus. W dodatku wybór Wagnera Moura na odtwórce głównej roli był naprawdę trafny!

Po lewej Wagner Moura, po prawej prawdziwy Pablo Escobar.

Zresztą ogólnie jestem ogromną fanką tego, jak twórcy sprawnie łączyli nakręcone przez siebie sceny z materiałami dokumentalnymi. Nie dość, że ładnie łączyli fakty z fikcją i świetnie dobrali aktorów, którzy w większości byli podobni do swoich realnych odpowiedników, to w dodatku przykładali ogromną uwagę do tego, by ich ubrania się pokrywały. Podobało mi się również, że serial jest dwujęzyczny. Gdy bohaterowie mówili po angielsku, to mówili po angielsku, a gdy Kolumbijczycy rozmawiali między sobą używali hiszpańskiego. Dzięki temu wszystko wydawało się bardziej autentyczne. Takie dopracowane detale najlepiej podkreślają, jak wiele pracy włożono w ten serial. Powiem tylko, że było warto! Poza tym jestem również ogromnie zaskoczona tym, jak szybko przebiega akcja. [To chyba nie jest spoiler, ale wolę dać znać, że trochę o niego zahacza] Historia Pabla rozpoczyna serial i trwa przed dwa sezony, później w trzecim zostaje zastąpiony przez Kartel z Cali. Początkowo nie byłam zadowolona, bo chciałabym przyjrzeć się bliżej historii Escobara, a tu cała historia rozbłysła szybko, jak zapałka i niemal tak szybko zgasła. Jak na moje oko stanowczo zbyt szybko, ale z drugiej strony przynajmniej nie zdążyłam się znudzić. Opowieść o Dżentelmenach z Cali potoczyła się jeszcze szybciej, a teraz przyszło mi czekać na czwarty sezon, w którym jak mniemam pojawi się meksykański kartel.

To jak zmieniają się bohaterowie poszczególnych sezonów, przynajmniej dobitnie pokazuje, że "Narcos" nie jest opowieścią o Pablo Escobarze, lecz historią zmagań agentów DEA z baronami narkotykowymi, którzy zalewali swoim towarem całe Stany Zjednoczone. I w tym momencie mam jeden dość duży problem, który w dużej mierze odpowiada za to, że kibicowałam Pablowi. Nie jestem pewna, czy twórcy są świadomi, że wyszedł im serial, który pokazuje jak paskudna jest polityka zagraniczna USA. Widzicie żyjemy w pięknym świecie, w którym każdy kraj ma swoje podwórko, a w nim swoje zabawki, którymi może się bawić. Nie może ot tak iść do sąsiada i zniszczyć mu jego zabawek tylko dlatego, że ma na to ochotę. O nie, nie! Jasne, istnieją organizacje zrzeszające różne państwa, które mogą dać im po łapach, jeśli brzydko się bawią, ale to w zasadzie tyle. Problem polega na tym, że USA to taki chuligan, który myśli, że wszystko mu wolno, bo jest większy. Dlatego wszedł na kolumbijskie podwórko i układa sobie tam wszystko po swojemu i jeszcze bezczelnie próbuje zabrać zabawki do siebie, krzycząc o jakiejś ekstradycji. Niby jakieś tam podstawy prawne mają, by korzystać z uprzejmości rządu Kolumbii, ale umówmy się, że w ostatecznym rozrachunku agenci DEA i CIA układają nie swój kraj według własnego uznania. Mnie osobiście strasznie to irytowało. Właściwie działania USA na terytoriach innych krajów zawsze niemal zawsze sprawiają, że mam ochotę gryźć, ale to temat na inną okazję. Teraz ograniczę się do stwierdzenia, że z perspektywy nie-amerykanki zalewała mnie krew, gdy oglądałam poczynania przedstawicieli amerykańskich agencji. Naprawdę zastanawia mnie, jaka jest różnica w odbiorze tego wątku pomiędzy mieszkańcami Stanów Zjednoczonych, a resztą świata.

Seriale o kartelach narkotykowych
Plan DEA na dziś: Poważyć wiarygodność kolumbijskiego prezydenta... albo poszalejmy i zmieszajmy cały rząd z błotem!

Niemniej skłamałabym pisząc, że "Narcos" jest złym, irytującym serialem. Nie jest! Jest rewelacyjny, dopracowany, intrygujący i wciąga nawet tych, którzy nie przepadają za taką tematyką (czyt. np. Gosiarella). Jest krwawo, jest mocno, jest dobrze! Przy okazji zawsze dobrze dowiedzieć się czegoś nowego, a tu nie dość, że dowiedziałam się, jak wytwarza się kokainę (by ludzie przestali ćpać wystarczyłoby im zdradzić ten sekretny przepis!) i jak wyglądało życie Escobara, to jeszcze dowiedziałam się sporo o współczesnej historii Kolumbii. Zdecydowanie daję okejkę!



Dwa pytania do osób, które już oglądały "Narcos":
1. Co myślicie o takiej interwencji USA w Kolumbii? Przeszkadzało Wam to, czy może nawet nie zwróciliście na to uwagi?
2. Gdybyście mieli się porównać do omawianych w serialu baronów, to którym byście byli? Sama chciałabym być jak Pablo, ale w rzeczywistości bliżej mi do panów z Cali.

Tak bardzo nie nadaję się na główną bohaterkę!

$
0
0
Niestety to nie ja.
Każdy z nas jest głównym bohaterem swojego życia. Rodzina i znajomi są dla nas postaciami drugoplanowymi, a pozostali tłem. Zawsze znajdzie się jakiś czarny charakter pchający akcję do przodu. Tak, zdecydowanie jesteśmy bohaterami własnych opowieści, ale właściwie w jakim one są gatunku? Z racji tego, że lubię rozważać absurdalne tematy, to i tym razem wysiliłam swoje szare komórki. Okazało się, że dopasować się nie potrafię, bo najzwyczajniej w świecie nie nadaję się na główną bohaterkę w jakimkolwiek gatunku. Sami spójrzcie, jaki ze mnie beznadziejny przypadek!



Nie nadaję się na Księżniczkę Disneya. Pominę oczywisty fakt, że nie jestem postacią animowaną, co wyklucza mnie już na starcie (#Dyskryminacja!). Pewnie sądzicie, że teraz napiszę, że nie jestem bierną, naiwną niewiastą czekającą, aż królewicz mnie uratuję, ale Was rozczaruję. Problem leży w tym, że strasznie fałszuję. Poważnie, współczuję każdej osobie, która znalazła się w zasięgu mojego wycia. Przez moje fatalne zdolności wokalne nie potrafię zwabić żadnych ptaszków, czy innych zwierzaczków, by przyszły mi wtórować, a przy okazji posprzątać w domu. Przyznaję, że jestem tym bardzo rozczarowana! Także skoro nie mogę śpiewać, to nie mogę zostać Księżniczką Disneya, ani główną bohaterką musicalu! Takie combo! W sumie mój brak umiejętności tańca przy pseudo spontanicznej choreografii też nie wróżyłby mi świetlanej przyszłości w obu gatunkach.


A ja pewnie wpadłabym na drzewo...

Skoro nie bajka, to może horror? Niestety jako główna bohaterka horroru także byłabym beznadziejna. Po pierwsze ucieczka po schodach przed psychopatami nie wydaje mi się najlepszym pomysłem, bo zdaję sobie sprawę, że uwięzienie w jednym miejscu z szaleńcem z nożem mogłoby mi zaszkodzić. Dlatego wybrałabym przebieżkę do sąsiadów, by mogli mi pomóc lub ostatecznie łaskawie zastąpić mnie w roli ofiary. Po drugie to ja zazwyczaj jestem tym szaleńcem z nożem (wystarczy spojrzeć na zdjęcie w prawy górnym rogu bloga i wszystko staje się jasne), więc... tiaaa... wszystkie slashery odpadają, chyba że zamiast final girl robiłabym za zabójcę w masce. I znów pojawia się problem, bo nie chciałabym narobić bałaganu, skoro żadne ptaszki nie pomogą w sprzątaniu.
Pozostaje rola Zombie Huntera, tylko jak na złość zombie apokalipsa jakoś nie wybucha. I co mi pozostaje? Horror paranormalny? Mieszkam w mieście, więc na wilkołaka nie trafię. Żyję nocą, a wampira nie spotkałam. Co prawda mój dom jest odrobinę nawiedzony, ale nie jestem pewna, czy mogę winić za to ducha. Pominę milczeniem, że strach wywołują u mnie tylko bardzo trywialne rzeczy, które normalni ludzie uważają za nieodłączną część życia.

Co prawda mam jeszcze nikłą nadzieję na obsadzenie w głównej roli w sf lub fantasy, ale bądźmy szczerzy - nikłe są szansę na nagły atak kosmitów na Polskę (oni zawsze ustawiają swój GPS na USA). Elon Musk nie zwerbował mnie do załogi programu Mars One. Supermoce, ani gen X jeszcze się nie objawił. Sowa z Hogwartu nigdy nie przyleciała i wszystkie obietnice złożone przez popkulturę szlag trafił. To by było na tyle w kwestii moich ulubionych gatunków.

Tak się teraz czuję.
Główną postacią w dramacie nie jestem i mam szczerą nadzieję, że tak zostanie, bo tam akurat trafić nie chcę. To może drama? Pomijając, że nie jestem Azjatką, to bohaterki z k-dram za bardzo przypominają mi Księżniczki Disneya, czyli już wcześniej się zdyskwalifikowałam i niestety nie żywię jakichkolwiek nadziei, że nagle pojawi się przede mną przystojny Cheabolowy oppa, a jeśli się mylę to... bądźmy szczerzy i tak to spartolę, bo wiecznie cierpię na Second Lead Syndrome. Widzieliście kiedyś dramę, w której główna bohaterka zamiast wybrać bogatego drania, wybiera tego, który się o nią troszczy? No właśnie!

A gdyby tego było mało to w dodatku do głównej bohaterki romansu, czy też komedii romantycznej też mi daleko. Wychodzę z założenia, że romans powinien być romantyczny, a ja nie mam w sobie za grosz romantyczności. Ludzie! Ja mam w domu setki książek, więc spalę się momentalnie, jeśli jakaś zapalona świeczka wymknie się spod kontroli! Gdybym dostała bukiet kwiatów, to byłoby mi smutno. Kwiaty są takie ulotne, a za cenę bukietu róż miałabym kolejną książkę do biblioteczki! Za idealny film na walentynki uznaję "Deadpoola". W dodatku nie przepadam za skomplikowanymi relacjami międzyludzkimi, więc jest przesadnie bezpośrednia - jak bez niedomówień zrobić komedię romantyczną?! No JAK?!

A skoro o niedomówieniach mowa, to czas na ostateczny cios - rozmawiam z ludźmi! Jeśli mam coś powiedzieć, to powiem. Naprawdę. Jestem na kogoś zła - mówię mu o co. Jestem zakochana - mówię. Jestem szczęśliwa - mówię. Mam problem - mówię. Jeśli czegoś chcę, to to biorę. A teraz uwaga: jeśli czegoś nie wiem lub nie jestem pewna, to pytam (albo googluję). Shame on me! Naprawdę jestem beznadziejnym przypadkiem, który nie lubi komplikować sobie życia problemami wynikającymi z braku komunikacji. Tym sposobem skreśliłam się z listy nie tylko większości głównych bohaterek, ale także jakichkolwiek. Chyba jedyną produkcją, jaką znam, w której mogłabym być główną postacią jest "Świat według Bundych", ale niestety emisja serialu zakończyła się wiele lat temu...

Tylko do nich pasuję, a ich już nie ma.

I tak rok po roku konsumuje tę całą popkulturę i ciągle robi mi się przykro. Nie dość, że nieustannie zawodzi moje oczekiwania (żadna sowa z listem nie przyleciała!), to jeszcze na każdym kroku uświadamia mnie, jak bardzo nie nadaję się na główną bohaterkę! I to na główną bohaterkę w jakimkolwiek gatunku. Ech... i tak człowiek musi w końcu zrozumieć, że życie to nie film, więc wszystkie gatunki się ze sobą łączą i ciężko się wpasować w schemat.


Ps. Może chociaż Wy pasujecie do jakiegoś gatunku? Dajcie znać jakiego, albo przynajmniej w jakim chcielibyście odegrać główną rolę!

Z-O-M-B-I-E-S od Disneya, czyli zombie vs pompony

$
0
0

Uwielbiam klimat zombie apokalipsy i mogłabym na okrągło oglądać film, w których mózgożercy latają za ludziną, by się najeść. Mam też dziwną słabość do produkcji Disneya. Z tego powodu od czasu do czasu zastanawiałam się, jak wyglądałaby filmy o zombie stworzony przez Disneya. Cóż... dłużej zastanawiać się nie muszę, bo w tym roku zadebiutowało ZOMBIES.




Viewing all 693 articles
Browse latest View live