Quantcast
Channel: Gosiarella
Viewing all 693 articles
Browse latest View live

Raven Stark - Hellheaven

$
0
0
Debitu nastolatki

Teoretycznie "Hellheaven" powinno być jedną z tych, książek, o których z zamkniętymi oczami mogłabym napisać zachęcający tekst. Dlaczego? Ma jeden z najlepszych tytułów, na jaki trafiłam. Jest młodzieżówką o mrocznym klimacie. Polskim Debiutem wydanym przez blogerkę książkową Raven Stark. Czy coś mogłoby pójść nie tak? Otóż mogło i poszło, ale nie uprzedzajmy faktów. Wpierw opowiem Wam o fabule. 

„– Dlaczego Hellheaven? Dlaczego akurat ta nazwa?

– Bo to miejsce, gdzie spotykają się piekło i niebo – mówi ze wzrokiem utkwionym gdzieś daleko przed sobą. – Dwaj odwieczni wrogowie.”

Główną bohaterką powieści jest szesnastoletnia Camille, która z dnia na dzień (a nawet w jeszcze krótszym czasie) zostaje poinformowana przez rodziców, że musi porzucić swoich przyjaciół, dom i rodzinę, by przenieść się do prywatnej szkoły Hellheaven. Niby nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby jej uczniowie od samego początku nie zachowywali się, jak superszpiedzy kryjący mega tajną tajemnicę, którą zna każdy poza Camille, choć ona również jej dotyczy. Dodatkowo pogłębia to fakt, że w szkole uczą się dzieciaki z całego świata, choć tylko po dwójce dzieciaków z jednego kraju. Każde z nich pochodzi z potężnego, starego rodu etc. Jakby tego było mało Hellheaven znajduje się na uboczu i nie dotarła do niej technologia z XXI wieku - brak komórek, brak internetu, brak kontaktu ze światem. Taaa...to wcale nie jest dziwne. 

Co na to wszystko Camille? Cóż, okazuje się, że naszą bohaterką jest najmniej zbuntowana nastolatka w historii literatury. Pamiętam jaka byłam kilka lat temu, gdy miałam naście lat i zapewniam Was, że nie moja historia nie nadawałaby się do "Trudnych spraw", czy innego telewizyjnego pierdololo, ale i tak na wieść, że w ciągu 2h mam się spakować i przenieść do szkoły na końcu świata, zareagowałabym gwałtowniej. Jednak ubranie się na czarno w formie sprzeciwu przeciw niesprawiedliwości tego świata (zwłaszcza, gdy większość ubrań w szafie jest tego samego koloru) nie stawia poprzeczki zbyt wysoko. Zresztą zachowanie Camille niemal zawsze jest dziwne, niekonsekwentne i niepasujące do sytuacji, w której się znajduje. Zasadniczo podobnie wygląda jej związek z mega-przystojnym-i-mega-tajemniczym Maxem, co w pewnym momencie doprowadzało mnie do załamania, a przy okazji zastanawiałam się, czy aby na pewno w moim egzemplarzu nie brakuje kilku stron, ponieważ nie do końca rozumiem przeskoków.

Widzicie w "Hellheaven" autorka zazwyczaj opisuje wszystko (za)bardzo skrupulatnie, ale co jakiś czas miałam wrażenie, że bohaterowie przeskakują swoim zachowaniem kilka rozdziałów. Jeśli o mnie chodzi winię za to wydawnictwo i/lub redakcję. Nie trzeba być geniuszem, by zdawać sobie sprawę, że młodą, nastoletnią i debiutującą autorką należy pokierować, wskazać właściwy kierunek i wytknąć lub poprawić błędy. Cholera jasna! Po to płaci się redaktorom i od tego jest wydawnictwo, by pomóc stworzyć z dobrego pomysłu świetną powieść, a w przypadku "Hellheaven" widać jedynie nieoszlifowaną pracę Raven.  Za to Novae Res  się nie popisało. Szkoda, bo momentami książka była niezła, miała klimat i to coś, a jednak
 zabierałam się do niej klika razy i nijak nie mogłam skończyć. Czytanie mnie męczyło i irytowało, zaś z napisaniem tego tekstu zwlekałam miesiącami. Z przykrością muszę napisać, że nie mam zamiaru Was zachęcać do sięgnięcia po tę pozycję. Za to Raven życzę, by się nie zniechęcała i w przyszłości trafiła na kogoś kto pomoże jej w pracy nad doskonałą powieścią.

Ps. Z ciekawości: Co zrobilibyście, gdybyście nagle dowiedzieli się, że macie 2 godziny na pożegnanie z normalnym życie, bo musicie się przeprowadzić do obcego miejsca, w którym nie będziecie mieć kontaktu ze światem zewnętrznym?


Nie warto być księciem z bajki!

$
0
0

Ach! Książę z bajki! Która dziewczynka nie marzy o tym, by ją odnalazł i zabrał na swoim białym rumaku w stronę zachodzącego słońca lub w jakąkolwiek inną byle prowadzącą do jego zamku? Nawet dorosłe kobiety marzą o idealnym, nierealnym facecie, przez co ciągle doszukują się wad u tych bardziej realnych. Drodzy mężczyźni, nie dajcie się jednak zwieść wszystkim ochom i achom wydawanym przez kobiety, ponieważ naprawdę nie chcielibyście zasilić szeregi bajkowych książąt. Nie wierzycie? Oto 5 powodów:

1. Królewicz jest nieistotny 
Niby królewicz jest synem monarchów, a i tak wszyscy mają go w głębokim poważaniu. Przez większość bajki nawet o nim nie wspominają, a gdy się już pojawi to zrobi co ma zrobić i do widzenia. Nikogo nie interesuje skąd przybywa, czym się interesuje, ani czy ma jakieś problemy. Ba! Nawet jego imię czasami zapominają podać - stąd też funkcjonuje w świadomości jako książę z bajki. Zresztą nawet jeśli już ma jakieś tam imię to i tak wszyscy pamiętają do jako "tego od Śpiącej Królewny", "Tego, który był żabą", "Tego, który był Bestią" - no dobrze, akurat ten dalej funkcjonuje jako Bestia, więc jeszcze gorzej! Miło byłoby Wam, gdyby nikt nie pamiętał Waszego imienia?
To kto mi powie jak ma na imię ten królewicz?
2. Płytka przyszła żona
Niby dostajesz najładniejszą pannę w królestwie, której sława przyćmiewa Twoją. Ładne kobiety nie są złe i nie powinieneś narzekać, ale czy naprawdę chciałbyś spędzić resztę życia uwiązany do płytkiej kobiety, która ma IQ na poziomie złotej rybki, a przy tym jej jest tak płytka, że kałuża wydaje się głęboką rozpadliną. Nie licz na to, że trafi się inteligenta rozmówczyni, która uprzyjemni Ci lata spędzone na tronie. Jedyny plus z takiej żony to szansa, że jej dobra wróżka po znajomości spełni Twoje życzenie. 

3. Rozwiązywanie cudzych problemów
Nie dość, że jako przyszły król będziesz musiał rozwiązywać sprawy wagi państwowej i pomagać swoim poddanym to na domiar złego Twoja żona jest typową trouble maker i wiecznie ścigają ją jakieś złe wiedźmy, a Ty biedaku będziesz musiał przedzierać się przez las cierni i walczyć ze smokami. I na co Ci to?

4. Więzień stereotypów
Jak na prawdziwego księcia z bajki przystało musisz mieć białego rumaka, modną fryzurkę, niewiele mówić i obowiązkowo swym pocałunkiem budzić śpiące niewiasty. To duża odpowiedzialność, ale przede wszystkim przez spełnienie tych wymogów zaczynasz wtapiać się w tło i niczym interesującym się nie wyróżniasz wśród pozostałych bajkowych książąt. Wpadasz w wir powtarzania schematów, przykro mi. 
Rozumiecie o czym piszę, prawda?
5. Rola drugoplanowa? Trzecioplanowa?
Drugoplanową rolę to odgrywają krasnoludki, wróżki i leśne zwierzaczki. Przykro mi, ale jesteś jeszcze bardziej nieistotny od myszki, a przecież jesteś królewiczem! Zawsze już będziesz stał w cieniu swojej żony i jej przyjaciół. Nawet pokonany złoczyńca zostanie zapamiętany, a Ty odejdziesz w zapomnienie. Odwalasz całą brudną robotę w bajce i to ma być Twoja nagroda? 

Ech... parszywe jest życie księcia z bajki. Jak się okazuje jest tak mało znaczącym bohaterem, że niepotrzebnie się starał łamać klątwy i zabijać smoki. Jeśli już chcecie wybrać ścieżkę kariery, dzięki której staniecie się ikoną popkultury, a przy tym nie chcecie być złoczyńcami to polecam zostanie superbohaterem. Wszystkie plusy, jakie płyną z bycia królewiczem zostają jako tako zachowane, a przy tym dostajecie super power, własny komiks i prawie każdy będzie Waszym fanem! Pamiętajcie jednak, że gorsze od bycia księciem z bajki jest bycie prawdziwym królewiczem (możecie sprawdzić to tutaj)!

[Tekst jest swego rodzaju kontynuacją 7 powodów, dla których nie chcesz być księżniczką Disneya! Jeśli chcecie coś podobnego związanego tym razem z czarnymi charakterami dajcie znać w komentarzach. Jeśli chcecie też powody na tak na bycie królewiczem też możecie napisać.]

Ps. Jak sądzicie co jest gorsze: bycie księżniczką czy księciem z bajki?

Urojenia i zagadki, czyli serialowe Pułapki umysłu

$
0
0

Ludzie są pełni sprzeczności. Strach często miesza się z fascynacją, czego jestem dobrym przykładem, ponieważ mimo tego, że w serialach i książkach najbardziej ciągnie mnie do socjopatów (pewnie dlatego, że są najlepiej wykreowanymi bohaterami) tak w prawdziwym życiu to oni przerażają mnie najbardziej (przebijają zombiaki!). Poważne choroby psychiczne zawsze mnie niepokoiły i nie tylko dlatego, że ludzie nimi dotknięci są nieprzewidywalni, ale także dlatego, że jest duże prawdopodobieństwo, że sama nie zorientowałabym się, gdyby umysł płatał mi figle. A przynajmniej nie od razu, skoro rzeczywistość jest jedynie fragmentem naszej wyobraźniPrzykładowo w "Pułapkach umysłu" też czasami ciężko odróżnić halucynacje od realnej osoby. Jednak po kolei! 

Głównym bohaterem "Pułapek umysłu" jest doktor Daniel Pierce (Eric McCormack) - wykładowca,  neuropsychiatra, ekscentryk i schizofrenik. Został zdiagnozowany na studiach i przez lata nauczył się żyć ze swoimi urojeniami. Może nie wychodzi mu to perfekcyjnie, ale z pewnością do pewnego stopnia je oswoił. Zwłaszcza jego ulubioną halucynację, czyli Natalie (Kelly Rowan), która stała się jego najlepszą przyjaciółką. W pierwszy odcinku Daniel zostaje poproszony przez swoją byłą studentkę, obecnie agentkę FBI o pomoc w śledztwie. Jak z pewnością się domyślacie staje się to rutyną, a przy każdej zagadce kryminalnej nasz profesor otrzymuje nową halucynację - raz jest to Zygmunt Frued, a innym razem kosmitka/superbohaterka walcząca w imię sprawiedliwości. 
W tym przypadku łatwo odgadnąć, czy to halucynacja.
Zazwyczaj w tego typu serialach, gdy relacje między bohaterami i ich problemy są przeplatane z rozwiązywaniem zagadek kryminalnych, to właśnie łapanie zbrodniarzy jest największym urozmaiceniem. W "Pułapkach umysłu" to halucynacje stanowią najciekawszy punkt programu - przynajmniej dla mnie. Nigdy nie możemy być pewni, czy pojawi się światowej sławy szpieg, postać historyczna, czy może coś całkiem abstrakcyjnego, jak superbohater lub kosmita. W dodatku przyjemne jest również zgadywanie która z prezentowanych postaci okaże się urojeniem Pierce'a. W większości przypadków łatwo to odgadnąć, ale nie zawsze. Zwłaszcza, gdy Daniel popada w skrajną paranoję i poddaje się swoim teorią spiskowym. Jeśli pytalibyście mnie o zdanie to świetnie się przy tym bawiłam.

Problemy psychiczne głównego bohatera nie są jedynymi z jakimi będziemy musieli się zmierzyć przy oglądaniu serialu. W końcu FBI nie wzięło neuropsychiatrę do siebie dlatego, że to drugi Sherlock Holmes, chociaż niewiele mu do niego brakuje biorąc pod uwagę jego olśnienia. Zdecydowali się na jego pomoc, ponieważ wśród podejrzanych i ofiar znajdowały się osoby chore na przeróżne schorzenia, o których nawet wcześniej nie słyszałam. Nie będę Wam ich zdradzać, bo lepiej odkrywać je wraz z doktorem, jednak zapewniam, że sama informacja o istnieniu niektórych z nich jest niezwykle intrygująca. A może zwyczajnie interesują mnie dziwne rzeczy lub to w jakiś sposób zastępowało mi brak elementów fantastycznych? W każdym razie serial ma swoje plusy, co nie znaczy, że brakuje w nim wad. 
Szturmowcy zawsze pomocni!
Stacja TNT wyemitowała trzy sezony i na tym serial się zakończył. Nie brakuje wśród nich odcinków absolutnie genialnych, ale dość często zdarzają się również te zaniżające ogólny poziom. Co prawda takie odcinki zdarzają się w niemal każdym tasiemcu, ale w "Pułapkach umysłu" chyba wyjątkowo nudziły mnie problemy postaci drugoplanowych, jak Kate (Rachael Leigh Cook), czy Donniego (Scott Wolf). Znacznie chętniej zobaczyłabym za to dłużej na ekranie Dr Caroline Newsome, bo wprowadzenie jej postaci było jednym z najlepszych pomysłów scenarzystów (kto oglądał ten z pewnością zrozumie dlaczego). 

Jeśli mam być szczera to "Pułapki umysłu" są naprawdę niezłe i pisze to osoba, którą niespecjalnie kręcą kryminalne seriale. Niestety nie rzuca na kolana, choć zarówno nawiązania do popkultury i historii, jak również wplatanie niecodziennych chorób psychicznych są odświeżające. Z tego właśnie powodu chciałam, abyście usłyszeli o tym tytule. Choć polecam go głównie fanom tego typu produkcji, a pozostałym osobom jedynie, gdy skończą Wam się pomysły na to co włączyć.

Ps. A tak w ogóle lubicie seriale kryminalne?

Przygotowania do Halloween czas zacząć!

$
0
0
Co potrzebuję na Halloween

Halloween może i nie jest u nas specjalnie popularne, jednak nie przeszkadza mi to w trwaniu w swojej małej obsesji. Przez cały październik moje myśli krążą wokół odpowiedniego przebrania i imprezy. Niby jeszcze trochę czasu zostało, ale jeśli macie w planach urządzenie Halloween w domu lepiej przygotujcie się wcześniej - w końcu klimat musi być! Dobrze byłoby gdybyście nie zapomnieli o odpowiednich dekoracjach, czyli przed Wami mała przykładowa lista zakupów (wszystkie poniższe różowe linki zaprowadzą Was do sklepu, ale zamienniki powinniście znaleźć w okolicznych supermarketach).

Straszna kuchnia
Dania na halloween

Oczywiście możecie przystroić swoją kuchnie różnymi okropnymi dekoracjami (np. zakrwawioną ręką rzuconą niedbale na stole lub odświeżyć wygląd lodówki), ale chciałam skupić się na jedzeniu. Halloweenowe przysmaki to nie kotlet z ziemniaczkami, czy sałatka grecka. Chociaż? Wszystko zależy od tego jak danie zostanie podane. Kotlet może być w kształcie nietoperza, a jeśli się spali to można śmiało powiedzieć, że chodziło Wam o odpowiednią barwę. Jeśli jednak chcecie, by wszystko było zjadliwe i odpowiednio udekorowane to poniższe przedmioty mogą ułatwić Wam pracę. 
1. Foremki do ciastek (link) w przeróżnych kształtach.
2. Zestaw dekoracji na muffiny: przykład nr 1, przykład nr 2, przykład nr 3.
3. Kociołek Halloweenowy (link), w którym możecie trzymać niemal wszystko od chipsów przez cukierki, aż po sałatkę.

Dodatkowo nie możecie zapomnieć o napojach. Drinki z kostkami lodu w upiornym kształcie czaszek i kości  (foremkę znajdziecie tutaj) lub mózgów to genialne urozmaicenie, jednak prawdziwym Must Have są pomarańczowe i czarne słomki (klik)! Uroczym dodatkiem jest również samoprzylepna etykieta na butelki (klik lub klik). Zawsze możecie także zainwestować w specjalne kielichy


Okropny ogród, paskudne wnętrza

...czyli pierwsze co zobaczą goście. Nie jestem pewna czy stawianie w ogrodzie zombie krasnali spotkałoby się z aprobatą moich sąsiadów, ale zaczyna marzyć mi się ogródkowa scenka ze Śnieżką i krasnoludkami (tak, w wersji zombie). Stojącego krasnala znajdziecie tutaj, a czołgającego się klikając tuJeśli są wśród Was tacy, którzy chcieliby iść trochę dalej w szokowaniu sąsiadów lub na Halloween lubią przystrajać dom to z pewnością spodoba Wam się dekoracja na szybę z zombie albo figurka dekoracyjna z truposzem. Szczerze mówiąc nie mam bladego pojęcia na co komukolwiek zombie na szybę samochodową, ale wypada wspomnieć, że też jest. Znacznie rozsądniejsza jest naklejka na ścianę.

Przepraszam trochę się zacięłam na zombiakach - musicie mi wybaczyć, bo ten typ tak ma. Okey, wracając do normalnych (jeśli to w ogóle możliwe w tym przypadku) dekoracji, całkiem nieźle sprawdzają się standardowe kościotrupy i pajęczyny. Bardziej ambitni mogą pokusić się o balony i girlandy. Szaleni mogą pójść na całość i nawet ściany, czy deskę klozetową przystroić odpowiednio. Dobrze, że moja łazienka jest gotowa przez cały rok. 

Upiornie spędź czas!
Jak spędzić czas w Halloween

Imprezy Halloweenowe można spędzić na wiele sposobów, w tym nie przygotowywać żadnego ambitnego planu i pozwolić, by przebiegała jak każda inna. Można też wczuć się w klimat i spróbować wprowadzić upiorny temat przewodni. Popularne jest oglądanie horrorów, opowiadanie strasznych opowieści i granie w planszówki. Internet jest pełen propozycji ciekawych zabaw, w które możecie wykorzystać. Jeśli o mnie chodzi w tym roku najprawdopodobniej zdecyduję się na słynną scenariuszową grę fabularną "Kto zabił?". Z pewnością kojarzycie o co w niej chodzi, ale dla przypomnienia polega na tym, że wszyscy obecni wcielają się w podejrzanych o morderstwo. Aby oczyścić się z podejrzeń muszą wspólnie rozwiązać zagadkę. Jednak przygotowanie takie scenariusza jest bardzo czasochłonne, a wynajęcie profesjonalistów drogie, dlatego na wszelki wypadek zostawię Wam kilka prostszych rozwiązań tj. proponowanych gier planszowych:

Atak zombieGra toczy się w mieście opanowanym przez zombie. Gracze ukrywają się w różnych kryjówkach starając się przetrwać do czasu nadejścia pomocy. Muszą zapewnić sobie jedzenie, lekarstwa i broń. Aby je zdobyć zmuszeni są wychodzić z kryjówek narażając się na spotkanie zombie.
LogIQ Zombie - LogIQ Zombie. Uważaj na zombie w tej zmyślnej grze logicznej, w której liczy się szybkość, spostrzegawczość i wyobraźnia przestrzenna. W każdej turze gracze otrzymują inną planszetkę, a co za tym idzie inny wzór do ułożenia z elementów. Za każdym razem losując również inną kartę określając ilość i rodzaj elementów, których mogą użyć. Stos elementów różnego kształtu i wielkości jest wspólną pulą dla wszystkich graczy, a układanie wzorów odbywa się w tym samym czasie. Kto pierwszy ułoży wszystkie zombie na polach z mózgami wygrywa rundę!
Zombie Labyrinth - Przejdź labirynt, gromadząc jak najwięcej potrzebnych ci do zwycięstwa przedmiotów. Skieruj się do mety, gdy zechcesz! Pamiętaj jednak, że dopiero za nią dowiesz się, ile nazbierali pozostali gracze.- Zawiera unikalną, składającą się z puzzli planszę, która przyjmuje różne kształty!- Łatwo opanować zasady, jednak gra oferuje wiele zwrotów akcji. Zachowaj czujność, czarne charaktery będą polować na twe zdobycze!
Martwa zimaWszystko zaczęło się nagle. Najpierw jeden, później następny i następny. Po paru dniach zainfekowanych były setki ludzi, po tygodniu - tysiące, a po miesiącu -miliony. Wtedy dotarło do nas, że tego nie zatrzymamy. Nie powstrzymamy wielomilionowej armii żywych trupów, dla których jedynym celem jest zabicie wszystkiego, co jeszcze żyje - totalna apokalipsa. Ci, którzy przeżyli postanowili uciec, schować się i przetrzymać. I tak powstały kolonie - ogrodzone obozy w lasach, których mieszkańcy próbują stworzyć namiastkę normalnego życia w tym porąbanym świecie. W świecie pełnym zombie, narastającego strachu i psychozy, w świecie głodu, zezwierzęcenia i wzajemnych podejrzeń nie będzie to jednak takie proste. A nadchodzi zima...
Horror w ArkhamKoniec jest bliski! Mamy rok 1926. Arkham Massachusetts. W całym mieście otwierają się wrota do niewyobrażalnie koszmarnych wymiarów. Z ich trzewi wydostają się ohydne stwory, które zaczynają nawiedzać noc. Co gorsza, jeśli otworzy się zbyt wiele bram, na świat uwolni się istota o niezgłębionej mocy. Naprzeciw tych przerażających potworów staje grupa Badaczy, zdeterminowana odeprzeć falę mrocznych sił wszechświata. Jeśli chcą mieć chociaż cień szansy na sukces, będą musieli zgłębić tajemnice Mitów i wykorzystać wszystkie swoje umiejętności, zaklęcia i broń. Horror w Arkham to przygodowa gra planszowa inspirowana prozą mistrza grozy H.P.Lovecrafta, przeznaczoną dla 1-8 graczy i rozgrywana w przeciągu 2-4 godzin.

Ps. I błagam Was nie zapomnijcie o dyniach!
Ps2. Jakie macie plany na Halloween i za kogo chcielibyście się przebrać?

Jaś i Małgosia zagubieni w filmie

$
0
0
Filmy o Jasiu i Małgosi

Baśń o Jasiu i Małgosi - dwójce dzieciaków zagubionych w lesie i obżerających się cukierkami, jakby było Halloween to bardzo popularna historia, którą zna każde dziecko. Chociaż Disney ich olał. Osobiście dla mnie są oni antagonistami biorąc pod uwagę prawdziwą historię tej baśni oraz fakt, że zazwyczaj bronię tzw. czarne charaktery. Filmowcy mają jednak zupełnie inne zdanie na ten temat. Wolą przedstawiać ich jako zabłąkane, biedne dzieciaczki zasługujące na happy end (aż słabo się człowiekowi robi).

Pierwsze przełożenie tej baśni na taśmę filmową miało miejsce w 1924 roku, gdy Austriacy stworzyli niemy film "Hänsel und Gretel", jednak pozwólcie, że nie będę Wam opisywała filmów starszych ode mnie, bo ciężko je dorwać, a jeszcze ciężej nie palnąć sobie przy tym w łeb (wybaczcie, ale ostatnio mam przesyt i nie mogę chwilowo oglądać starych produkcji). 


Jaś i Małgosia (2002)
To, że tam jest różowo to nie znaczy, że mam coś z tym wspólnego!
Wbrew oryginalnej wersji Jaś i Małgosia zostali wysłani przez złą macochę (a jakże!) do lasu, który na nieszczęście dla mnie, a na szczęście dla nich okazał się całkiem przyjaznym miejscem pełnym miłych i pomocnych istotek, jak wróżka, czy troll (kto to widział, by troll był przyjazny!!). W końcu jednak trafiają do piernikowej chatki i złej czarownicy, która... no cóż... niestety nie jest to horror i nie rozpruła im flaków, by napchać im do środka cukierków i przyrządzić jak indyka. Mimo wszystko film okazał się odrobinę mniej tandetny, niż przypuszczałam.

Jaś i Małgosia / Henjelgwa Geuretel (2007)
Kapcie mają fajne.
Jestem dziś w bardzo cynicznym nastroju, więc naprawdę nie chcę wypowiadać swojego zdania na temat tej konkretnej produkcji, bo mogłoby się Wam za bardzo spodobać. W każdym razie "Henjelgwa Geuretel" to koreańska, mroczna i bardzo luźna adaptacja baśni, której głównym bohaterem jest młody Eun-Soo. Chłopak po wypadku  budzi się pośrodku lasu, gdzie znajduje go 12-letnia dziewczynka, która prowadzi go do swojego niezwykłego domu, pełnego zabawek i słodyczy. Nie bójcie się, dziewczynka nie mieszka sama - jest tam również jej rodzeństwo, z którym dzieli pewien sekret. 

Jaś i Małgosia (2012)
Szkoda, że więzienie nie jest zbudowane ze słodyczy. Wtedy mógłby wygryźć sobie drogę ucieczki. A nie! Jednak są!
Niemiecki film z serii "Najpiękniejsze baśnie braci Grimm". Początek całkiem wierny oryginałowi, ponieważ pokazali, że dzieci same się nie zgubiły, tylko zostały wypędzone przez ojca roku i jego nową żoneczkę (no dobra, to powinna być matka, jak w pierwowzorze, ale dla odmiany nie będę się czepiać szczegółów). Niestety później twórców najwyraźniej poniosła fantazja, skoro ojca ruszyło sumienie, a w dodatku dostajemy 'leśną wróżkę'.


Hansel i Gretel: Łowcy czarownic (2013)
Na chatkę z piernika to oni się już nie nabiorą.
Zdecydowanie moja ulubiona filmowa adaptacja Jasia i Małgosi, więc albo ten film jest świetny albo pozostałe tak marne, że nie stanowiły żadnej konkurencji. Dobra, droczę się, "Łowcy czarownic" są naprawdę niezłą produkcją, chociaż tyle tam oryginalnej baśni, że aż wcale. Dzieci już dawno dorosły, zmieniły się w bad assy i polują na czarownice. Ratowanie ludzi to dla nich tylko dodatek, bo najważniejsze jest kończenie ich żywota. Pisałam w True Story, że to socjopaci i nikt mi nie wierzył! Swoją drogą fani filmu mogą być zadowoleni informacją, że planowana jest serialowa kontynuacja ich przygód. 


Hansel & Gretel Get Baked (2013)

I jakby Wam przedstawić ten film? Jaś i Małgosia porządnie się upalili i walczyli z mieszkającą na przedmieściach wiedźmą hodującą specjalną mieszkankę marihuany. Jeśli klienci wypalą jej zioło to nasza współczesna wiedźma może ich zjeść, bo dzięki temu zachowuje młodość. Nie będę się zniżać do żartów o gastro fazie, bo to zbyt łatwe. Co najzabawniejsze to miał być horror. 


Once Upon a Time (2011-)

W super bajecznym serialu "Once Upon a Time" znajdzie się niemal każda bajka, więc nie mogło zabraknąć Jasia i Małgosi, choć dostali oni tylko jeden epizod w pierwszym sezonie. Jeśli jesteście ciekawi jaką historię napisali im scenarzyści obejrzyjcie odcinek dziewiąty.


[Sprawdźcie filmowe adaptacje Czerwonego Kaptura, Śnieżki oraz Pięknej i Bestii]

Ps. Oglądaliście któryś z powyższych tytułów? Który podobał Wam się najbardziej?
Ps2. Jaką baśń chcecie następnym razem?

Kiera Cass - Następczyni trylogii

$
0
0

Po przeczytaniu "Jedynej" byłam przekonana, że nie pojawi się kolejny tom trylogii cyklu Selekcja (możesz przeczytać o "Rywalkach" i "Elicie"). Wydanie kolejnej odsłony historii o konkursie o rękę królewicza (w tym przypadku królewny) napawała mnie umiarkowanym entuzjazmem. Postanowiłam szybko nabyć książkę i całkowicie zdystansować się od wszystkich opinii, by przeczytać o niej dopiero, gdy naprawdę będę na to gotowa. W końcu wiadomo, że moment czytania jest kluczowy, aby w pełni zachwycić się książką. I tak deszczowy, jesienny dzień okazał się idealny bym była w pełni oczarowana "Następczynią".


"Mam tylko jedno serce i muszę się z nim obchodzić ostrożnie"

America wyszła za Maxona i przez lata byli bajecznie szczęśliwi. Ich romans podbił serca całej Illéi. Nowa para królewska zniosła numerkowy podział społeczeństwa, dzięki czemu wszyscy obywatele mieli równe prawa. Byłoby idealnie, gdyby tylko społeczeństwo potrafiło korzystać ze swoich nowych przywilejów. Początkowo nawet im się to udawało, ale najwyraźniej młode pokolenie postanowiło się zbuntować. Król musiał wymyślić plan, aby załagodzić napiętą sytuację w kraju, jednak potrzebował czasu. Co zrobił, by go zyskać? Postanowił namówić swoją córkę Eadlyn, następczynie tronu, by urządziła dla siebie Eliminacje, które odwrócą uwagę opinii publicznej od istniejącego kryzysu. 
Okładki zachwycają!
I tak oto Kiera Cass opowiedziałam nam niemal tę samą historię z innej perspektywy. Zamiast narracji uczestniczki, dostajemy relację od jej córki, która to musi wybrać odpowiedniego kandydata na przyszłego męża spośród 35 kandydatów.  Nie byłoby w tym nic złego, gdybym przez ponad połowę książki nie miała okropnego uczucia, że historia się powtarza, a zasady wykreowanego romansu pozostają takie same. Jeśli czytaliście poprzednie części cyklu to z pewnością pamiętacie, że Amercia nie chciała nawet startować do Eliminacji (mamy takich dwóch panów w książce), a później zaproponowała Maxonowi układ, w którym nie było cienia romantyzmu (również mamy takiego jednego pana). Dodajmy do tego niesamowicie napiętą sytuację w kraju, która towarzyszyła również poprzednim książkom, a otrzymamy nieustające uczucie déjà vu. Choć "Następczyni" (tak, jak jej poprzedniczki) nie zdążyła opowiedzieć nam w pełni losów tych Eliminacji, i by poznać wybór Eadlyn będziemy musieli przeczytać pewnie jeszcze dwa tomu to mam szczerą nadzieję, że się mylę i jej wybranek nie będzie tak okropnie oczywisty. 

Muszę być szczera, choć początkowo marszczyłam nosek, tak po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać uroki Eliminacji, w których konkurują ze sobą mężczyźni. Mam nawet swojego faworyta - przeuroczego Henriego (zaklepuję!), który jako jedyny odrobinę poruszył moje skamieniałe serduszko, chociaż nie za bardzo potrafię wyjaśnić dlaczego. Przyznaję również, że autorce udało się wykreować bardzo ciekawych kandydatów (może niezbyt różnorodnych, ale sympatycznych) i pewnie mocniej kibicowałaby im, gdyby tylko nie przypominali mi męskiej wersji Americi.  No dobrze, wypadałoby również napisać kila słów o samej królewnie. Eadlyn, jak przystało na bohaterkę stworzoną przez Cass, bywa okropnie irytująca i płytka. Jest samolubna, zapatrzona w siebie (i to wcale nie w uroczy narcystyczny sposób jak np. Gosiarella) i wręcz przypominała mi ugrzecznioną wersję despotki. To z jednej strony denerwujące, a z drugiej genialne. Nie chciałam kolejnej słodkiej księżniczki w stylu Disneya!
Hasło trzeba byłoby teraz przerobić na "Only 1 girl can wear the crown".
"Następczyni" ma też dodatkowy plus. Miło było przeczytać powieść, w której autor opisuje dalszy ciąg historii bohaterów po "żyli długo i szczęśliwie", a przy tym ten wątek jest wpleciony w tle. I nie mówię jedynie o Amercice i Maxonie, ale również Aspenie i Lucy oraz pozostałych postaciach z poprzednich tomów. I choć pewnie to nie jest standardowa reakcja to najbardziej ucieszyło mnie, że w końcu autor tworzący kraj i żyjące w nim społeczeństwo, powstałe na bazie zniszczonej cywilizacji, którą znamy, potrafił powiedzieć nam co się dzieje po teoretycznym naprawieniu głównej niedoskonałości systemu. Przy tym dobrze, że jest to w miarę realistyczne, bo przecież ludzie nigdy nie są wiecznie zadowoleni z ustroju politycznego. 

Podsumowując jestem zawiedziona. Jestem zawiedziona, bo nie mam kolejnego tomu, a tak strasznie chcę się dowiedzieć co będzie dalej. I to JUŻ TERAZ! Poważnie: nie czytajcie tego, dopóki Jaguar nie wyda kolejnej części! Selekcja nie jest może wybitną książką, ale niesamowicie wciąga. Wyrwała mi pół dnia z życiorysu i prosi o więcej. Chętnie zgodziłabym się na to, ale nie mam jak spełnić jej prośby. Jeśli naprawdę potrzebujecie książki idealnej na chłodne jesienne wieczory, a nie przeczytaliście trzech poprzednich tomów to macie okazję je nadrobić (ale wpierw przeczytajcie o nich na blogu - link na samej górze)!

Ps. W jakich innych książkach zostały wydane tomy opowiadające historię bohaterów po happy endzie? Polecicie coś?
Ps2. A teraz przyznajcie która z Was nie chciałaby być adorowana przez 35 przystojniaków? Tiaaaa... akurat w to uwierzę!

Ps3. W sobotę będę na Krakowskich Targach Książki - mam nadzieję, że do zobaczenia!

Disney Dream, czyli portrety gwiazd

$
0
0

Tym razem, dla odmiany główną część wpisu będą stanowić zdjęcia wykonane przez Annie Leibovitz w ramach projektu Disneya Disney Dream Portrait, w którym to znane amerykańskie gwiazdy wcielają się w znanych bohaterów bajek wytwórni. Projekt ruszył w 2007 roku i jeśli się nie mylę ciągle trwają prace nad kolejnymi portretami. Jesteście ciekawi jak prezentują się fotografie? Zacznijmy od złoczyńców!

W rolę Kapitana Haka wcielił się Russell Brand
Bez kapelusza to nie ten sam Kapitan Hak i ogólnie protestuje! I co on u diabla robi z tą szpadą? Chyba powinien próbować dźgać krokodyla? Am I right or am I right?

W Złą Królową wcieliła się Olivia Wilde, zaś w lustereczku siedzi Alec Baldwin
Za to Zła Królowa wyszła wręcz idealnie. Co prawda bardzo chciałabym zobaczyć ją również w roli starej wiedźmy z zatrutym jabłkiem w ręce, ale podobno nie można mieć wszystkiego.

Queen Latifah jako Ursula
Pierwsze zdjęcie zdradziło nam kulisy powstania tej fotografii i muszę przyznać, że jestem odrobinę zawiedziona, że powstało w studiu, skoro modele z Arielkowego faktycznie znajdowali się pod wodą. Niemniej Queen Latifah sprawdziła się świetnie jako Ursula.

W ramach Jesieni Złoczyńców obiecałam Wam więcej wpisów dotyczących bajkowych czarnych charakterów, więc wypada się w miarę systematycznie wywiązywać z danego słowa. Niestety na każdego antagonistę przypada protagonista, więc i ich musimy przedstawić. 
Jack Black, Jason Segel, Will Ferrell
Ciągle czekam, aż duch przeszłych, teraźniejszych i przyszłych świąt wpadną do mnie w odwiedziny. Szczególnie zapraszam przyszłych, bo naprawdę miło byłoby wiedzieć co w życiu powinnam zmienić. Przecież nie przychodzą tylko do starych, złośliwych dusigroszów, prawda?

Roszpunkowa Taylor Swift
Włosy Taylor Swift  muszą być lekkie jak piórko skoro wiatr tak je rozwiał. Co ciekawe kręcone są jedynie u nasady, a później idealnie proste. Interesujące...
Jennifer Hudson jako Tiana. Zaś co do żaby nie jestem pewna.
Muszę przyznać ta fotografia wygląda jak żywcem wyjęty plakat z "Księżniczki i żaby" - urocza i w klimacie.
Whoopi Goldberg, Jenifer Lopez i Marc Anthony
Okey, przyłapaliście mnie! To nie jest oryginalna fotografia, tylko dwie połączone w jedną, jednak w tej wersji podobają mi się znacznie bardziej. Szkoda tylko, że Whoopi nie jest niebieska.
David Beckham
David Beckham w roli księcia na białym koniu? Najgorsze obawy się spełniły, ale na szczęście na żadnego królewicza nie czekam. Ufff...
Gisele Bündchen jako Wendy, Mikhail Baryshnikov jako Piotr, Tina Fey w roli Dzwoneczka, którego ledwo widać.
Czy tylko mnie wydaje się, że z tym zdjęciem jest coś poważnie nie w porządku? I chodzi mi zarówno o wiek Piotrusia, jak i wydźwięk tego co widzimy znając opowieść o Piotrusiu Panie.
Scarlett Johansson jako Kopciuszek.
Na zakończenie jedna z moich ulubionych fotografii. I choć nie przepadam za Kopciuszkiem to zdjęcie ze Scarlett Johansson jest obłędne. 

W serii Disney Dream znajduje się jeszcze wiele portretów bajkowych postaci, które warto zobaczyć. Chociaż nie tylko bajkowych, ponieważ są przedstawieni również "Piraci z Karaibów". Ta intrygująca seria fotografii doczekała się zarówno wielu parodii, jak i zainspirowała innych twórców do stworzenia czegoś równie niezwykłego. Sprawdźcie koniecznie fotografie wykonane przez Manuela de los Galanesa.

Ps. Która z powyższych fotografii podoba Wam się najbardziej?
Ps2. Których bohaterów chcielibyście zobaczyć w tej serii? Może macie nawet wybrane gwiazdy, które mogłyby się wcielić w wybraną przez Was rolę? Dajcie znać!

Czy warto być czarnym charakterem?

$
0
0

W ostatnim czasie przedstawiałam powody, dla których nie warto być księżniczką, ani księciem z bajki. W przypadku czarnych charakterów sprawa jest nieco bardziej skomplikowana, ponieważ owszem naprawdę ciężko być złoczyńcą, ale jest też kilka powodów, które to osładzają. Dlatego (i przez panującą na blogu Jesień Złoczyńców) postanowiłam podawać na zmianę argumenty za oraz przeciw. Sami zdecydujecie co przeważy. 

Przeciw: Ktoś Cię znieważa!
Jako pełnoetatowy narcyz doskonale rozumiem, jak dotkliwy może być najmniejszy przejaw najdrobniejszej, choć bezczelnej zniewagi! Jakaś młoda podfruwajka postanowiła być piękniejsza od Ciebie? Zabić to za mało! Para królewska celowo pominęła zaproszenie Cię na wyprawiany bal? Zdecydowanie należy ubrać najlepsze ciuchy, zrobić spektakularne wejście i zetrzeć im uśmiech z twarzy, po czym oddalić się w wielkim stylu, by nie mogli zapomnieć o tej wizycie! Prawda jest taka, że jeśli coś znaczysz (w domyśle jeśli jesteś Królową, Czarownicą lub ogólnie dzierżysz władze) to znieważenie przez mniejszych od Ciebie jest poważną ujmą! Trzeba pracować nad odpowiednią reputacją, bo pomyślą, żeś zmiękła!

Za: Masz tę moc!
Nie oszukujmy się: Twoje rozbujane ego nie wzięło się znikąd. JESTEŚ POTĘŻNA! Nie ważne, czy jesteś Królową, potężną czarownicą, bogiem, królem, doradcą władcy, kapitanem, czy matką/macochą, bo i tak oznacza, że masz władze! Możesz decydować o życiu swojej pasierbicy, możesz zmienić się w smoka, wyczarować co zechcesz lub rządzić poddanymi. Świetnie jest mieć władze, która upaja i zmusza innych do posłuszeństwa.Większość może tylko pomarzyć o Twojej potędze. 

Przeciw: Nikt nie rozumie Twoich intencji
Jak już niegdyś pisałam, większość tzw. czarnych charakterów ma stosunkowo dobre intencje. Jeśli sprawujesz wysoką funkcje i wiesz, że Twój następca się nie sprawdzi to dla dobra narodu najlepiej go wyeliminować, prawda? W końcu kto to widział, by jakaś śpiewająca smarkula o IQ niższym od pantofelka miała Cię zdetronizować, by być przyszłą królową. Jeśli jednak jesteś matką lub macochą to wiesz, że nie musisz być najlepszą przyjaciółką swojej córki, a jedynie wychować ją na wartościową osobę i chronić przed zewnętrznym światem (matce Ghotel wychodziło to znakomicie!). Niestety podczas, gdy Ty realizujesz dalekosiężny plan, inni widzą tylko to co w danym momencie Ci nie wyszło. To smutne, że nikt nawet nie próbuje postawić się na Twoim miejscu, by zrozumieć motywy jakimi się kierujesz.

Za: Bez Ciebie nie byłoby żadnej bajki
Wyobraź sobie historię Śnieżki bez "Złej" Królowej, Kopciuszka bez "złej" macochy, Simby bez istnienia Skazy, Kuzco bez Yzmy lub Arielki bez Ursuli. Nie da się! Ich losy byłby nic nieznaczące, nudne i nijakie, bo tylko Ty się liczysz! Żadna bajka...Ba! Żadna historia nie ma szans zaistnieć, jeśli się w niej nie pojawisz! Poza tym tylko pomyśli, czy księżniczki znalazłyby bez Ciebie swoich księciuniów? A pozostali bohaterowie? Byliby płytcy, bezmyślni i rozpuszczeni, jak przed poznaniem Ciebie. Tylko czy ktokolwiek to docenia? 

Przeciw: Wszyscy próbują pokrzyżować Ci plany
Nie dość, że nikt Cię nie docenia, ani nikt Cię nie rozumie to na domiar złego jeszcze próbują zniszczyć Twój wielki plan. Twoi pomocnicy to niedorajdy niepotrafiące wypełnić najprostszego zadania, a w dodatku zawsze napatoczy się jakiś ciamajda wymachujący Ci mieczem przez nosem. I żeby to jeden! Oni zawsze oszukują, bo albo z lasu wyskakują jakieś krasnoludki albo mają dżina do pomocy albo wykręcają się jakimś pocałunkiem prawdziwej trzyminutowej miłości. Jak pracować w takich warunkach?! 

Za: Przerażasz, a nie bawisz
Marna to pociecha, ale księżniczki i królewicze są tylko pychem marnym, na który wszyscy patrzą z przymrużeniem oka lub stroją sobie żarty z ich bierności i nieogarnięcia. Podczas, gdy Ty budzisz strach lub podziw (choć tylko u socjopatów). Przede wszystkim jednak nie musisz biegać po lesie śpiewając idiotycznych piosenek!

Przeciw: 4. Przegrywasz
Przykro mi to pisać, ale zawsze przegrasz. Jakkolwiek byś się nie starała zawsze popełnisz błąd (lepiej sprawdź listę największych błędów, by wiedzieć czego nie robić), który wykorzystają Twoi przeciwnicy, by ostatecznie Cię zniszczyć. Czasami Twoja porażka może się skończyć śmiercią, a nawet jeśli nie to i tak czeka Cię los znacznie gorszy od tego, jaki przewidują przepisy prawa - tak już wygląda bajkowe bezprawie. Sama musisz sobie odpowiedzieć na pytanie czy gra jest warta świeczki.

Bonus: Masz najlepszego adwokata
Historia jest pisana przez zwycięzców, dlatego nic dziwnego w tym, że gdy potrzebują oni wybielić siebie to Ciebie muszą wepchnąć w rolę złoczyńcy. I choć większość osób, jak stado owiec kupuje ich historyjkę, tak zawsze znajdą się tacy, którzy na chłodno ją przeanalizują i poznają prawdę. Wśród nich jest Gosiarella, która skutecznie Cię wybroni przed najcięższymi zarzutami. [Opłaty pobieram w magicznych artefaktach i księgach zaklęć]

Obawiam się, że argumentów przeciw byciem czarnym charakterem jest znacznie więcej, niż wymieniłam. Zdecydowanie Złoczyńcy kroczą ciężką i niepewną drogą, a na mecie nie czeka stado fanek wręczające wieńce laurowe. Przykro mi, ale taka jest prawda. By być czarnym charakterem trzeba mieć tęgi umysł i grubą skórę, więc tylko nieliczni się nadają. 

Ps. Waszym zdaniem co przeważa? Warto być Złoczyńcą? A może lepiej księciem lub księżniczką?
Ps2. Wasz ulubiony Złoczyńca to...?

Targi Książki oczami stałego bywalca

$
0
0
Targi Książki Kraków

Targi Książki w Krakowie odwiedzałam przez lata regularnie. Przeglądając blogowe archiwum znajdziecie przynajmniej trzy relacje z nich, w których o dziwo oceniałam je przez zupełnie inny pryzmat. Tym razem mam wrażenie, że patrze już na nie oczami weterana, który choć dalej traktuje Targi, jako święto, które należy odpowiednio celebrować, to jest już niektórymi rzeczami odrobinę zmęczony.

Targi zawsze trwają cztery dni, jednak choć mam je prawie pod nosem nie zawsze starcza mi czasu i sił, by pojawić się we wszystkie dni. W tym roku padło jedynie na sobotę i jak mogłam przypuszczać było tak jak co roku. Mnóstwo książek, kilku autorów i masa ludzi. Naprawdę nie wierzcie w to, że ludzie w Polsce nie czytają (swoją drogą pisałam już o tym tutaj), bo raczej nie przyszli zaciekawieni za czym stoją ludzie w kolejce jak za PRL-u. Nie będę marudziła na to, że czasami trzeba było znosić korki w alejkach, ani znosić ocieranie się o innych, bo to naprawdę dobrze, że jest tak duże zainteresowanie. Poza tym trzeba przyznać, że godna podziwu jest motywacja osób odwiedzających targi, bo nie dość, że kolejki to jeszcze ruch w Krakowie był utrudniony przez Maraton (duże brawa za tak przemyślane ustalenie terminu!), przez który podobno nie udało się dotrzeć części z zapowiedzianych autorów. Wracając jednak do samych targów, w tym roku odniosłam wrażenie, że nie ma w programie niczego co mogłoby mnie poważnie zainteresować, więc wraz z moją świtą snułyśmy się za tłumem od stoiska do stoiska.
Gosiarella i eM poleca
Lubimyczytac.pl postawiło budkę zdjęciową, więc razem z eM nie mogłyśmy nie skorzystać!
A Gosiarella w końcu włożyła koronę!
Nie mogę jednak napisać, że mi się nie podobało, bo byłoby to wierutne kłamstwo! Uwielbiam ich klimat. Uśmiecham się, gdy widzę na półkach te wszystkie papierowe śliczności, a nieopodal przechadza się Gandalf lub dziewczyna w przebraniu damy żująca gumę. Jem obiad obok Leonarda Patrignani. Przy tym czuję się momentami jak na dobrej imprezie, gdy zza każdego rogu wyłania się ktoś znajomy. I tu dochodzimy do mojej ulubionej części targów - blogerów i czytelników. Gdy pierwszy raz pojawiłam się na targach znałam tylko garstkę osób. Po kilku latach przypomina to spotkanie towarzyskie. Tyle przytulania, tyle rozmów, nadrabiania zaległości, które powstały przez rok (większość osób udaje się spotkać tylko na targach) i tyle serduszkowania! A gdy udaje się spotkać czytelnika to nie dość, że serduszko topnieje to jeszcze w końcu można połączyć twarz z nickiem i literkami pisanymi w komentarzach. 
W tym momencie mam dla Was jedną radę: jeśli przyjedziecie na targi książki to nie wahajcie się podchodzić to osób, które kojarzycie, bo to świetna okazja do poznania interesujących osób, a pozytywna energia wydarzenia przekłada się na odbiór tego spotkania. Po roku i ponownym spotkaniu będziecie mieli wrażenie, że widzicie się z dawno niewidzianym przyjacielem. Brzmi to dziwnie, ale naprawdę tak jest, więc zapomnijcie o nieśmiałości chociaż na jeden dzień! 

W sobotni dzień targowy zawsze odbywa się gdzieś na mieście spotkanie blogerów książkowych. I choć już w ten poczet się nie zaliczam, to jednak przez lata spędzone w tej niszy poznałam cudownych ludzi, którzy jakimś cudem zapominają o tym i nie wyrzucają mnie z imprezy. Ba! Nawet rozdają różowe książki dla Różowej Blogerki. Szok! W każdym razie o spotkaniu też napiszę Wam kilka słów. W tym roku frekwencja była naprawdę zdumiewająca! Jako weteran pamiętam czasy, gdy dwa złączone ze sobą stoliki w zupełności wystarczyły dla wszystkich zgromadzonych, a teraz brakło całego pięta, trzech rzędów stolików, a i krzesła wszelkiej maści były donoszone. Niestety odbiło się to odrobinę na poznawaniu nowych osób, bo nie mam bladego pojęcia kto siedział dalej niż trzy metry ode mnie, a żywcem sił mi brakło by tak daleko się zapuszczać. O tym, że dzień targowy trafił na mój wyjątkowo gorszy dzień (aż stosunkowo małomówna byłam) może świadczyć, że dobrą minutę zajęło mi rozpoznanie Little Angel (choć to pewnie dlatego, że zastosowała sprytny kamuflaż!), a dopiero po wyjściu zorientowałam się, że przegapiłam kilka blogerek, bo choć wydawały mi się znajome to mózg odmówił mi posłuszeństwa. Ale co się dziwić, skoro ja tam walczyłam o życie!
eM, Magda i Gosiarella podobno z miną psychopatki, ale w to nie wierzcie, bo starałam się uśmiechać!
By nie zdradzać za dużo powiem tylko, że Gosiarella udzieliła lekcji poprawnego dygania, obsadziła stanowisko bunkrowego medyka, nauczyła najskuteczniejszej metody uśmierzania bólu (trzeba ojojojwać!), parę razy aż się zarumieniła, gdy ktoś skojarzył Gosiarellę, a nawet kilkukrotnie mocno się zbulwersowała, gdy część świty starała się obniżyć Gosiarellowe ego, by świat mógł je dogonić. Na całe szczęście dla nich różowe widły nie zostały wyciągnięte, ponieważ podstępne blogerki nauczyły się poprawnego ojojowania i serduszkowania w momentach krytycznych. Te przydatne umiejętności uratowały im życie!

Ps. A teraz przyznać się, kto był i się ze mną nie spotkał?!
Ps2. Wybaczcie jakość zdjęć, ale blogerzy książkowi nie biorą pod uwagę oświetlenia, gdy się spotykają na pogaduchy.

(m)Ad Men, czyli panowie od reklamy

$
0
0

Po opisaniu seriali od Amc postanowiłam w końcu nadrobić wszystkie sezony "Mad Men", by sprawdzić czy rzeczywiście dobrze zdiagnozowałam cechy wspólne seriali emitowanych przez tę stację. Czy rzeczywiście mi się udało przeczytacie poniżej, ale wpierw kilka słów o jednym z najgłośniejszych, typowo męskim serialu ostatnich lat.


Pewnie sądzicie, że w tytule jest błąd, bo to pierwsza literka powinna być z dużej litery. Jak dla mnie to twórcy popełnili błąd wstawiając "m" przed "Ad Man" (od ang. Advertising men), co po polsku oznaczałoby "ludzi reklamy". Niemniej Mad też do nich pasuje, bo bohaterowie są odrobinę szaleni, a przy tym można to potraktować jako skrót od alei Madison Avenue, gdzie produkowane były ich reklamowe rewolucje. Jakich "ich"? Śpieszę z wyjaśnieniem. Serial kręci się wokół życia prywatnego i zawodowego pracowników agencji reklamowej Sterling Cooper, której dyrektorem kreatywnym jest Don Draper (Jon Hamm). Jak opisać Dona? Można powiedzieć, że jest mężem notorycznie zdradzającym swoją piękną żonę. Jest ojcem, który nigdy nie zostałby nominowany do nagrody ojca roku. Jest kobieciarzem, pijakiem i oszustem, ale także geniuszem reklamy i tylko dzięki temu udało mi się znaleźć siłę, by nie rzucać zgniłymi pomidorami w ekran ilekroć go widziałam, ale do tego jeszcze wrócę.

Akcja serialu przenosi nas do Ameryki w lata '60 ubiegłego wieku, czyli do czasów wielkich zmian. Widmo wojny atomowej, hipisi, walka o równouprawnienia zarówno dla kobiet, jak i czarnoskórych obywateli, rozwój telewizji, zamach na prezydenta Kennedy'ego i wiele wiele innych rzeczy spowodowało, że był to niezwykle burzliwy okres dla Amerykanów. Wszystkie te przemiany stanowią tło serialu, jeśli jednak o mnie chodzi najbardziej zafascynował mnie świat reklamy. Gdy ludzie rozmawiają o "Mad Men" rozważają wiele poruszonych zagadnień, najczęściej dyskryminacje i seksizm, ale ja pasjonuję się reklamą, więc największe emocje i piski wywołało u mnie pokazanie reklamy VW garbusa Lemon z 1959 roku stworzonej przez Williama Bernbach. Poważnie, uwielbiam ją! Jest dla mnie jedną z przełomowych reklam - kreatywna, nieszablonowa, a przy tym prosta! Nic dziwnego, że trafiła do mojej pracy dyplomowej! Niemniej jak już pewnie zauważyliście, w czasie oglądania "Mad Men" byłam skupiona na reklamach, a jak większość osób na rewolucji obyczajowej. Mam nadzieję, że nie będziecie mieli mi za złe, że w dużej mierze skupię się właśnie na tym. 

W tym momencie miałam ochotę wejść do serialu, by sobie z panami pogawędzić na tema Lemonki
Do lat ’60 wierzono, że reklama nie skupiająca się na produkcie, wywołująca kontrowersje, a także taka, w której wykorzystano humor, zostanie negatywnie odebrana. Wszystko to zmieniło się wraz z wydarzeniami, o których wcześniej wspominałam. W świecie reklamy odbijały się echem wydarzenia światowe, a twórcy rozpoczęli swoje szalone eksperymenty. Pojawiły się kampanie lifestylowe, w reklamach coraz częściej można było spotkać niespodziewane skojarzenia, często nie mające związku z reklamowanym produktem. Powstała reklama autoironiczna, drwiąca z samej siebie, zaczęto w niej poruszać tematy tabu. Stopniowo zaczęto odwoływać się do świadomości kulturowej odbiorców poprzez komunikaty intertekstualne, nawiązujące do literatury, malarstwa, filmu, a także kultury muzycznej. W pewnym momencie reklama zaczęła sama siebie definiować, jako sztukę. Część z tego miałam okazję zobaczyć w serialu, więc pod tym względem byłam bardziej niż zadowolona. Z przyjemnością przyglądałam się pracy grafików oraz burzy mózgów copywriterów, by razem z Donem oceniać, czy ich pomysły naprawdę są kreatywne i dobre. Zdradzę Wam, że cierpiałam na myśl, że nie zobaczę w serialu reakcji bohaterów na spot reklamowy Apple Macintosh z 1984 roku (możecie ją obejrzeć we wpisie o kreatywnych reklamach telewizyjnych).


Niestety agencja Sterling Cooper jest fikcyjna, a więc i ich reklamy nigdy nie pojawiły się w naszej rzeczywistości. To z jednej strony trochę rozczarowujące, ale z drugiej też fascynujące, bo jesteśmy świadkami tworzenia czegoś nowego istniejącego tylko na potrzeby serialu. Chociaż... nie znaczy to, że serialowe reklamy nie upodabniały się to tych, które faktycznie były prezentowane w mediach. W końcu część klientów agencji to prawdziwe firmy, w tym m.in. Lucky Strike, Kodak, Jantzen, Mohawk Airlines, czy American Airlines. 
Sprawdźcie na blogu e-vintage zestawienie reklamy z "Mad Man" z oryginałami
Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy z Was ześwirowali na punkcie reklamy, więc postaram się już powstrzymać od patrzenia na serial przez ten pryzmat. To może opowiem Wam jak dziecko z przełomu XX i XXI wieku będzie wstrząśnięte realiami przedstawionymi w "Mad Men". W latach '60 nie było mnie jeszcze w planie, ale nic w tym dziwnego, skoro moja matka chodziła wtedy w pampersach. Niemniej mało rzeczy w zachowaniu bohaterów mnie szokowało. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że w Stanach Zjednoczonych liczyli się tylko biali, heteroseksualni mężczyźni. Kobiety, czarni i geje lekko nie mieli. I choć poważnie oburzyłam się przy niektórych zachowaniach prezentowanych w serialu to najbardziej dziwiło mnie palenie w miejscach publicznych - w biurze, samolocie, pociągu, czy przy obiedzie. To trochę absurdalne, bo z rasizmem, czy seksizmem nigdy się nie spotkałam, a palenie w miejscach publicznych w Polsce zostało zabronione stosunkowo niedawno. Nie wiem z jakiego powodu to właśnie to zaskakiwało mnie najbardziej. Może to wynika z faktu, ze odzwyczaiłam się od oglądania kłębów dymów na srebrnym ekranie? Do kłamstw, seksu i narkotyków widzowie są przyzwyczajeni, ale papierosy pojawiają się niezwykle rzadko. Chociaż przyznaje, że miałam oczy jak spodki, gdy zobaczyłam scenę, w której Peggy (Elisabeth Moss) po raz pierwszy wymyśliła slogan reklamowy, a nasi panowie od reklamy z pełną powagą i spokojem skwitowali "To tak jakby pies nagle zaczął grać na pianinie". Tak, panowie to prawie to samo. Geez...
Na zdjęciu brakuje tylko narkotyków i pętli wisielca, ale spokojnie serial nam to zapewnia.
A skoro o panach od reklamy mowa to nasi bohaterowie są dość specyficzni. Jak już wspominałam Don jest w moich oczach antybohaterem, który psuje wszystkie relacje międzyludzkie i to nieważne czy swoje czy cudze. Notorycznie zdradza, upija się, a jego kompas moralny już dawno się zepsuł. Jedyne w czym jest dobry to w swojej pracy, choć ciężko powiedzieć, by traktował ją poważnie. Ciężko go lubić, a jeszcze ciężej mu kibicować i gdyby nie ta smykałka do reklam nawet nie starałabym się z nim sympatyzować. Takich Donów w serialu jest więcej: Roger Sterling (John Slattery), Harry Crane (Rich Sommer), Pete Campbell (Vincent Kartheiser), Duck Phillips (Mark Moses) i niemal każdy inny serialowy facet. Zepsuci kobieciarze z dobrą posadą różnią się nielicznymi cechami np. Roger jest zabawny, Pete jest obślizgły, a Duck jest zbyt ambitnym nieudacznikiem. Za to panie wydają mi się nieco bardziej skomplikowane. Początkowo sądziłam, że są głupie i płytkie, ale może to tylko pozory? Dajmy na to taka Betty (January Jones) przez siedem sezonów przeszła zdumiewającą przemianę. Wpierw przypominała mi pustą, bezbronną laleczkę z problemami, których albo nie dostrzega albo ignoruje. W kolejnych sezonach widziałam w niej oschłą idiotkę, ale pod koniec zauważyłam, że skrywa w sobie dziwną siłę. Wydaje mi się, że jest ona postacią, po której najbardziej widać piętno wszystkich przeżyć, jednak pozostali bohaterowie również znacząco zmienili się od momentu, w których ich poznajemy, a za to duży plus! 

Cieszę się, że miałam ten komfort, by nadrobić siedem sezonów bez długich przerw między odcinkami, które następują w normalnej emisji. Dzięki temu nie odczułam tak mocno typowego schematu produkcji emitowanych przez stację AMC, w których z jednej strony akcja się wlecze, a z drugiej strony w życiu bohaterów dzieje się, oj dzieje. Ponad to nawet biorąc pod uwagę fascynacje światem reklamy, nie jestem w pełni przekonana, czy nie porzuciłabym serialu, gdybym musiała czekać na kolejne epizody po dłuższych przerwach. Właściwie już teraz miałam momenty, w których chciałam sobie odpuścić dalsze oglądanie "Mad Men" i nie zrobiłam tego tylko dlatego, że Gosiarellowy Chłopak nalegał. I dobrze, bo jedno trzeba AMC przyznać, ich seriale przypominają sinusoidę, która raz prezentuje niezwykle wysoki poziom, a po pewnym czasie zalicza słabsze momenty i tak w kółko. Za duży plus uznaję etapy, w których czarny humor bawił mnie do łez. A może to nie był humor tylko byłam tak przesiąknięta klimatem, że sceny zaczęły mnie bawić? Przyznam szczerze: nie wiem. Za to powiem Wam, że zakończenie mnie nie rozczarowało. W Amc zawsze mają je nieźle dopracowane. Wszystkie wątki są zakończone. Droga, którą przez siedem sezonów podążali bohaterowie doprowadziła ich tam, gdzie mogliśmy przewidywać (przynajmniej w większości przypadków). Słodko-gorzkie pożegnanie jest moim zdaniem idealnym zakończeniem i choć nie jestem największą fanką to zdecydowanie biję brawa twórcom! I oczywiście ostatnia minuta poświęcona 
reklamie Coca Coli z 1971 roku, czyli reklamie, która zawsze była dla Dona niedoścignionym marzeniem. Czego chcieć więcej? 

Strasznie się rozpisałam, a i tak mam wrażenie, że nie napisałam nawet połowy tego, co chciałabym Wam powiedzieć o "Mad Men". Chciałabym napisać, jak brutalnie zderza nas z rzeczywistością, jak dobitnie pokazuje nam ludzkie wady i słabości, jak pięknie obrazuje czas przemian kulturowych, społecznych, politycznych i popkulturowych. Naprawdę chciałabym, ale boję się, że i tak przestaliście czytać w połowie tekstu. Chciałabym Wam napisać o zachowaniach ówczesnych mężczyzn względem kobiet. O nietolerancji, rasizmie, seksizmie, a nawet o wychowywaniu dzieci tak, że dziwię się, że nasze współczesne społeczeństwo nie jest jeszcze bardziej pokręcone. Chciałabym również opowiedzieć Wam o genialnie wykreowanych relacjach między bohaterami, ale gdybym wszystko to opisała musiałabym podzielić tekst na co najmniej trzy części. Dlatego ograniczę się do tego, że cieszę się, że w końcu zdecydowałam się obejrzeć "Mad Men". Obejrzyjcie, bo jest ku temu mnóstwo powodów.


Ps. Jak widzicie Gosiarella obejrzała "Mad Men" z powodu reklam, a Wy z jakiego chcielibyście to zobaczyć?
Ps2. Z ciekawości: wolicie, gdy opisuje serial po zakończeniu produkcji lub sezonu, czy wolicie na bieżąco?

10 bajek na Halloween

$
0
0

Wiem, że sporo spośród Was nie ma w planach imprezy halloweenowej, więc wypadałoby podsunąć kilka filmów, które uprzyjemniłyby tę straszną noc. Podobno normalni ludzie wybierają horrory na Halloween, ale skoro podobno jestem blogerką od bajek to wypada stanąć na wysokości zadania i podrzucić Wam kilka animacji pełnych grozy, potworów i upiornego klimatu. Oto 10 bajek idealnych na Halloween!


Żukosoczek (1989-1991)
Gdy byłam mała było bardzo mało totalnie obrzydliwych bohaterów kreskówek, jednak Ci, którzy istnieli potrafili stanąć na wysokości zadania przez bycie paskudnymi do granic możliwości. Żukosoczek spokojnie mógłby zasiąść na tronie kreskówkowej makabry ze swoim wyglądem, nawykami żywieniowymi i całą resztą. Są jednak spore szanse, że nie znacie bohatera wykreowanego przez Tima Burtona, więc wyjaśnię, że serial opowiada o nastoletniej Lydii i jej upiornym przyjacielu Żukosoczeku, który pokazuje dziewczynie swój świat – Neitherworld, zamieszkany przez dziwadła, potwory i duchy, gdzie absurd i horror są na porządku dziennym.


Rodzina Addamsów (1992-1993)
Tak właściwie nie ma znaczenia, czy obejrzycie wersję serialu animowanego ze studia Hanna-Barbera, czy "Przygody rodziny Addamsów" (1973-1974) emitowane przez NBC, bo to dalej ta sama rodzinka, której makabryczne przygody są zarówno okropne, jak i zabawne i urocze. W dzieciństwie byłam fanką tej nietypowej rodzinki, która choć powinna przerażać była dla mnie fascynująca. Dlatego już zacieram ręce na myśl, że najprawdopodobniej za rok dostaniemy od Tima Burtona pełnometrażową animację!

Miasteczko Halloween (1993)
Pełnometrażowy film animowany Tima Burtona, którego akcja przenosi nas do pełnego wiedźm, potworów i upiorów miasteczka Halloween, w którym nieprzerwanie trwa Halloween. Jednak co za dużo to niezdrowo, więc w końcu koszmarna atmosfera zaczyna się nudzić Jackowi Skellingtonowi, który postanawia wprowadzić do miasteczka Święta Bożego Narodzenia. A co do bajki to zdania są mocno podzielone, jednak przeważają pozytywne recenzje. Ze swojej strony powiem tylko, że "This is Halloween" Marilyna Mansona to piosenka obowiązkowa 31 października!

Gnijąca panna młoda Tima Burtona(2005)
Kolejna bajka stworzona przez Tima Burtona i mój osobisty faworyt na tej liście. Pokrótce Victor ma poślubić Victorię, jednak przez przypadek poślubia zwłoki Emily, która zaciąga go do Krainy Umarłych, a to dopiero początek wielkiej przygody. Osobiście uwielbiam (chociaż jest creepy!) i niebawem postaram się napisać o tej animacji osobny tekst!

Straszny dom (2006)
Trójka dzieciaków orientuje się, że z domem sąsiadów jest coś naprawdę nie tak - jest straszny, żywy i głodny. Jak się domyślacie nikt zdrowy na umyśle nie chce mieszkać w takim sąsiedztwie, a znacznie bardziej ekscytujące jest jego zniszczenie, niż przeprowadzka. Niestety nikt z dorosłych nie ma w planach złożyć wniosku o zburzenie niebezpiecznego domostwa, ponieważ nie wierzą dzieciom i teraz to te małe bąble muszą ruszyć na niebezpieczna misję. Jeśli o mnie chodzi to ten film to taki średniak.

Koralina i tajemnicze drzwi (2009)
Film powstał na podstawie powieści Neila Gaimana "Koralina". Opowiada o jedenastolatce, która po przeprowadzce do nowego domu odkrywa, że jedne z drzwi prowadzą do alternatywnej rzeczywistości, w której mieszkają alternatywne wersje jej znajomych i rodziców. Różnią się oni przede wszystkim guzikami, które zastępują im oczy. A zmieniając na chwilę temat może mi ktoś powiedzieć dlaczego horrory dla dzieci mają zawsze tak nietypową animację?

9 (2009)
Mamy tu postapokaliptyczny świat, w którym wszyscy zniknęli poza małą grupką cosi (nie wiem jak ich określić) ukrywającymi się przez złymi maszynami. 9 postanawia stanąć na czele rebelii. Może i mało halloweenowe, ale twarze bohaterów kojarzą mi się mocno z horrorem "Nieznajomi", więc nie mogłam się oprzeć.

Frankenweenie (2012)
I p oraz kolejny film animowany w reżyserii Burtona. Posłużę się oficjalnym opisem: "Kiedy pies Sparky zostaje potrącony przez samochód, jego właściciel, Victor, postanawia przywrócić go do życia. Eksperyment się udaje i ożywione zwierzę pomimo swego wyglądu, nadal jest psiakiem, którego kochał. Chłopak stara się utrzymać sekret ożywiania zwierząt w tajemnicy, lecz mu się nie udaje, co ma groźne konsekwencje".

Hotel Transylwania (2012)
Mumie, wampiry, wilkołaki i wszystkie nadnaturalne stwory zgromadzone pod jednym dachem? Tak, to jest zabawna, animowana komedia, a nie horror, jednak naprawdę rewelacyjna! Chyba pierwszy film pełnometrażowy, o którym mogłabym spokojnie napisać, że możecie puścić go dzieciom, które na horrory z flakami są jeszcze zbyt niewinne (biedaczyska!).

ParaNorman (2012)
Mam dla Was trzy słowa: BAJKOWA ZOMBIE APOKALIPSA! Dziękuję za uwagę, to powinno wystarczyć. Nie? No dobra. Norman posiada dar widzenia duchów. Pewnego dnia jeden z nich uprzedza go o ataku zombie na miasteczko. Tylko co z tego, skoro nikt nigdy nie wierzy ludziom krzyczącym o nadchodzącej apokalipsie?

Księga życia (2014)
Długo zastanawiałam się nad umieszczeniem tu tego tytuły, ale w końcu uznałam, że należy mu się między innymi za pokazanie meksykańskiej wersji Wszystkich Świętych, a przede wszystkim za przeniesienie nas do krainy umarłych, a raczej do dwóch z nich. Pierwszą z nich jest radosna Kraina Pamiętanych rządzona przez uroczą La Muerte, drugą zaś jest już nie tak wesoła Kraina Zapomnianych, w której władzę sprawuje Xibalby. Mimo wszystkich zachwytów nie powaliło mnie na kolana, ale plus jest taki, że spokojnie można puścić tę animację dzieciom, bo a) kompletnie nie jest straszna, bo b) radosne kolory i jeszcze radośniejsze umarlaczki 'żyją' pełnią życia.

Moje drogie Różowe Sałaty chciałabym już dziś złożyć Wam jak najstraszniejsze życzenia z okazji Halloween! Mam nadzieję, że będziecie się bawić koszmarnie, ale w pozytywnym sensie! 

Ps. Tak sobie właśnie pomyślałam, że może fajnie byłoby stworzyć osobne wpisy poświęcone każdemu z powyższych tytułów po kolei? Jesteście za, prawda?!
Ps2. A co Wy będziecie oglądać w Halloween? 

Czytelniczy listopad, czyli premiery!

$
0
0

Ha! W listopadzie Was zaskoczę! Jesteście przyzwyczajeni do fantastyki i YA w wybieranych przeze mnie zapowiedziach wydawniczych, a tym razem z zupełnie innej beczki. Dobra, może przesadziłam, bo kilka powieści pasuje do standardowych wyborów, ale jest sporo książek dla pasjonatów. Historia z Heniem, komiksy, bajki etc. Zresztą sami się przekonajcie na co zwróciłam szczególną uwagę w tym miesiącu!

Dmitry Glukhovsky - Metro 2035
Wydawnictwo: Insignis
Data wydania: 4.11


Trzecia część serii Glukhovsky'ego z jednego z najbardziej rozbudowanych uniwersów opisywanych przez pisarzy z całego świata, czyli W KOŃCU!

Metro 2035. Kontynuacja i zakończenie historii Artema. Ukoronowanie i zamknięcie kultowego cyklu Metro 2033, który właśnie staje się kompletną trylogią. Na tę powieść miliony czytelników czekały aż dziesięć lat, a prawa do przekładu zagraniczni wydawcy wykupili na długo przed jej ukończeniem przez autora. Metro 2035 jest przy tym książką zupełnie niezależną od pozostałych tomów trylogii – fascynującą przygodę w wykreowanym przez Glukhovsky’ego uniwersum, które podbiło Rosję i cały świat, można więc zacząć także i od niej.


Jakub Ćwiek - Chłopcy IV: Największa z przygód
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 04.11


Ostatnia część Chłopców Ćwieka niebawem ujrzy światło dzienne, a przede mną do nadrobienia jeszcze tom trzeci. Jeśli macie większe zaległości ode mnie to zapraszam do przeczytania tekstów o pierwszym i drugim tomie.


Po traumatycznych wydarzeniach z części trzeciej Cień i Piotruś wreszcie stawiają na swoim – oto w realnym świecie trwa wielka, nieprzerwana zabawa. Sporą rolę w ich planie mają odegrać Chłopcy, wciąż pozbawieni pamięci i tkwiący w zwyczajnym, nudnym życiu. Czy Dzwoneczek jest w stanie jeszcze coś zmienić, czy tylko mimowolnie realizuje kolejne założenia Cienia? 
Droga wzywa, a największa z przygód – ta, z której nie da się wyjść cało, ale i której nie sposób uniknąć, czeka! Dzwoneczek i Chłopcy jeszcze nigdy nie byli tak blisko niej. Kiedy trzeba, bawi wyszukanymi żartami i ciętymi bon motami. Innym razem wyciska łzy i zmusza do refleksji. Wspaniałe zakończenie wspaniałej serii.


Michelle Falkoff - Playlist for the Dead
Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 04.11

W tym przypadku nie jestem przekonana na 100%, więc pewnie wezmę się za nią dopiero po przeczytaniu kilku recenzji na blogach.

Przychodzisz rano do kumpla i okazuje się, że nie żyje. Coś się stało po wczorajszej imprezie. Zostawił tylko playlistę z dołączoną kartką: „Dla Sama – posłuchaj, a zrozumiesz”. 
Jak po tym szoku poskładać historię swego przyjaciela? Jak z kolejnych piosenek i własnych wspomnień dojść do prawdy o tym, co się działo w jego życiu? I w twoim własnym życiu – bo okazuje się, że nic nie wydarza się przypadkiem. Nic nie jest obok ciebie. Odtwarzając jego historię, zmieniasz też swoją – bo w twoim życiu pojawia się pewna zagadkowa dziewczyna. Szczera, bolesna i fascynująca opowieść o stracie, gniewie i wyrastaniu z przyjaźni, która zawsze nas określała; o trudnym procesie tworzenia siebie na nowo; o znajdowaniu nadziei, gdy wydawałoby się, że przepadła na zawsze; o miłości, która zawsze tli się gdzieś w sercu.


Wydawnictwo: Feeria Young
Data wydania: 04.11

Nigdy nie mieli być razem. 17-letnia Kestrel, córka generała, prowadzi ekstrawaganckie życie i cieszy się wieloma przywilejami. Arin nie ma nic poza koszulą na grzbiecie. Kestrel jednak, pod wpływem impulsu, podejmuje decyzję, która nieodwołalnie związuje ich ze sobą. Chociaż oboje próbują z tym walczyć, nie mogą nic poradzić na to, że rodzi się między nimi miłość. W imię bycia razem muszą zdradzić swoich ludzi… a w imię lojalności krajowi muszą zdradzić siebie nawzajem. Pojedynek to zajadłe pojedynki, tańce w sali balowej, podłe plotki, brudne sekrety, nieczyste gierki i dzika rewolta w nowym, okrutnym świecie. Gdy stawką jest wszystko, czy wolałabyś zachować głowę… czy stracić serce?


Giovanni Boccaccio - Dekameron
Wydawnictwo: MG
Data wydania: 04.11
 Czy naprawdę muszę Wam pisać, jak bardzo mnie cieszy ten tytuł?

Dekameron to zbiór stu opowieści, które w ciągu dziesięciu dni 1348 roku opowiada sobie grupa dziesięciu szlachetnie urodzonych florentczyków (siedem pań i trzech młodzieńców), którzy schronili się przed zarazą w okolicach Florencji. Każdy dzień miał swój temat zadany przez kolejno wybieranych „króla” lub „królową”. 
Nowele stanowią opis obyczajów w epoce włoskiego renesansu, dając wyraz z jednej strony bujnemu życiu, pełnemu miłości i przygód erotycznych, z drugiej zaś wyrażając podziw dla inteligencji, sprawności ludzkiego umysłu, bystrości i sprytu. Głównym motywem opowiadań jest miłość: małżeńska i pozamałżeńska, zmysłowa i platoniczna, tragiczna i idylliczna.

Wydawnictwo: Dragon
Data wydania: 09.11 

W tej bogato ilustrowanej książce opisana jest historia komiksu zarówno polskiego jak i zagranicznego. 
Autor zaczyna historię od końca XIX w. , prowadzi ją, poprzez okres międzywojenny, aż do współczesności. Ponadto czytelnik znajdzie również przedstawienie sylwetek czołowych twórców oraz szersze omówienie wybranych komiksy, które wywołały największy oddźwięk zarówno wśród krytyków, jak i czytelników.


Łukasz Walewski - Przywitaj się z królową. Gafy, wpadki, faux pas i inne historie
Wydawnictwo: SQN
Data wydania: 04.11

Skoro mam w planach podbić świat to teoretycznie nie jest mi to do szczęścia potrzebne, ale w planie rezerwowym mam jeszcze zostanie nadwornym blogerem (najchętniej na hiszpańskim dworze) lub ewentualnie księżniczką. 

Kulisy fascynującego świata międzynarodowej dyplomacji. Praktyczny przewodnik po świecie savoir vivre'u. Dziś do wywołania międzynarodowego skandalu wystarczy niefortunny wpis na Twitterze. 
W jakim porządku witać gości? Czego nie dawać w prezencie? Jak wznosić toasty? Dlaczego jeden z najdroższych obiadów w historii kosztował aż 570 tysięcy dolarów? Dlaczego Bronisław Komorowski ukradł kieliszek królowej, a Andrzej Duda wpadł w pułapkę z uściskiem dłoni? Co otrzymał w podarunku Donald Tusk poza kompletem ołówków? Jak zareagował Fidel Castro na hasło „Zjesz i sobie pojedziesz” podczas Szczytu Narodów Zjednoczonych? Kto przepraszał królową Elżbietę II za nazwanie jej „mruczącą kotką”?
Przywitaj się z królową. Gafy, wpadki, faux pas i inne historie to błyskotliwe wprowadzenie do systemu dyplomatycznych symboli, kodów i ceremonii. Pomocne vademecum – nie tyko podczas spotkań biznesowych i oficjalnych uroczystości, ale również w życiu prywatnym. 


Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 03.11


Jeśli pragniesz napisać książkę, stworzyć dzieło sztuki, znaleźć nowe sposoby wykonywania pracy lub po prostu nasycić swoje codzienne życie pewną dozą pasji – "Wielka magia" otworzy przed tobą cudowny świat twórczej ciekawości, mocy i radości. 
Ta książka powstała w odpowiedzi na ogromne zainteresowanie czytelników. Wykład o kreatywności podczas TED Conference, który dała Elizabeth Gilbert, obejrzało do tej pory na YouTubie ponad 11, 5 mln osób. 


Wydawnictwo: Astra
Data wydania: 30.11 
Henryk VIII, król słynący ze swoich wpływów i wyróżniający się inteligencją, stał na czele jednego z najwspanialszych i jednocześnie najbardziej niebezpiecznych dworów w renesansowej Europie. Po raz pierwszy tak szczegółowa biografia charyzmatycznego monarchy została ukazana na tle kulturowych, społecznych i politycznych wydarzeń tamtych czasów. Alison Weir zaskakująco dokładnie opisuje życie na angielskim dworze – rywalizacje frakcji politycznych, dworską modę, uczty i turnieje, tworząc wielobarwny obraz intryg, zdrad i spisków.

Ps. A Wy co macie w listopadowych, czytelniczych planach?

Kim jest idealny mężczyzna? I czym nie jest?!

$
0
0
lifestyle, miłość, związki, mężczyzna

Lepiej już na starcie ustalmy, że tak mistyczna istota jak idealny mężczyzna zwyczajnie nie istnieje. Za to na wolności hasają przedstawiciele całkiem podobnego gatunku, czyli faceci PRAWIE idealni i skrojeni na miarę (wyjaśnię to później). Gusta są różne. Największe różnice w wyborze naszego ideału widać na pierwszy rzut oka, czyli po wyglądzie, ale o tym nie będzie. Widać także po typach osobowości, tu rozrzut też jest duży od nerdów, przez imprezowiczów, na kulturystach kończąc. O tym też nie będzie. Będzie za to o tym, jaki idealny mężczyzna powinien być dla swojej ukochanej, bo to przecież jest najważniejsze. 

Najnowszym hitem internetu stał się filmik Olfaktorii "8 cech idealnego faceta", dzięki któremu w końcu postanowiłam ruszyć bardzo stary, dotąd nieopublikowany tekst dotyczący mojego wyobrażenia idealnego faceta. Otóż moim zdaniem nieważne, czy po obejrzeniu wideo Olfaktorii zgadzamy się z nią, czy też mamy ochotę odrąbać jej łeb w imię lepszego świata. To naprawdę nie jest istotne, ponieważ ona opisała cechy swojego idealnego mężczyzny, a każdy z nas ma inne. Przykładowo dla mnie nie liczy się ilość cyferek na koncie, grubość portfela, poziom wykształcenia, czy poziom testosteronu. Po części dlatego, że nie patrzę na ludzi przez pryzmat tych kategorii. Możecie powiedzieć, że jestem idealistką, ale nawet znajomych dobieram nie ze względu na ich stan majątkowy, czy liczbę tytułów przed nazwiskiem, ale ze względu na wspólne zainteresowania i to jakimi są ludźmi. Czy mnie wspierają w ciężkich chwilach, czy mogę im ufać, czy przebywanie z nimi sprawia, że przepełnia mnie czysta radość. Zatem dlaczego mój idealny facet miałby mieć lżej? 

Dodatkowo wierzę, że przy wyborze partnera nie powinno się kierować czymś tak niestabilnym, jak wypłata, bo pieniądze przychodzą i odchodzą, pracodawcy zwalniają ludzi, a firmy bankrutują. Nasz książę z białej audicy, może za kilka miesięcy przerzucić się na bilet miesięczny i co wtedy? Zostawić "nieudacznika"? Niby Wasz wybór, ale karma wraca i nie jestem pewna czy chcielibyście, by Wasz wybranek postąpił z Wami tak samo, gdyby sytuacja się odwróciła. 
Kto lubi Tony'ego za liczbę zer na koncie ręka do góry? A teraz kto lubi Tony'ego za jego charakter. Właśnie, dziękuję!
Z powyższych względów o wiele ważniejszą kwestią przy wyborze (jeśli o jakimkolwiek wyborze można mówić, bo podobno miłości się nie wybiera) faceta jest dla mnie jego charakter. I tu pojawia się najważniejsza kwestia - nasz ideał musi być skrojony na miarę, czyli posiadać takie cechy, który to właśnie dla nas są idealne. Może lubicie tych zabawnych, może cenicie sobie u partnera zdrowy styl życia lub faceta o duszy podróżnika. Wszystko jedno. Chcecie by był do Was podobny, a może był Waszym przeciwieństwem. To Wasz wybór. Gosiarellowy Chłopak jest idealnym Gosiarellowym dopełnieniem - posiada cechy, których ja nie mam, zdolności, których mi brakuje i podejście do świata, które pozwala mi spojrzeć na wszystko z innej perspektywy. O zgrozo, nie interesuje się specjalnie książkami, grami, czy blogowaniem, a gdy mówię o zombie apokalipsie patrzy na mnie z pożałowaniem. Innymi słowy jest dokładnie taki, jakim go potrzebuje, by nie utracić kontaktu z rzeczywistością, a podejrzewam, że ja dla niego jestem niezbędnym oderwaniem od szarej codzienności. I tak jest dla nas okey. Wiem, że są wśród Was osoby, które nie wyobrażają sobie nie dzielić z partnerem pasji np. do górskich wędrówek, książek, czy biegania po świecie w poszukiwaniu Yeti. I to też jest okey. Ważne, by spędzić z życie z osobą, która spełnia Wasze potrzeby, jakiekolwiek by one nie były.
Czasami różnice i podobieństwa się równoważą i to też jest okey.
Gdybym jednak miała wymienić 8 cech idealnego faceta to stawiam na:
1. Poczucie humoru, bo nie wyobrażam sobie spędzić życia na obrzucaniu się ponurymi minami lub co gorsza, by moje żarty się marnowały! Skandal! Poza tym, gdy facet wywołuje uśmiech na twarzy to czy dzień może być zły?
2. Błyskotliwy umysł, bo w końcu moje żarty trzeba załapać. Poza tym to właśnie mózg sprawia, że potrafi mnie zrozumieć i wie jak zachować się w różnych sytuacjach. Dzięki niemu ocenia, czy dany pomysł jest dobry, czy też będzie miał katastroficzne skutki. Nie musi być mądrzejszy ode mnie, bo sama potrafię się motywować i rozwijać. Nie musi być głupszy, żebym poczuła się przy nim lepsza. Nie musi być nawet na tym samym poziomie. Zwyczajnie dobrze, aby nie był tępym neandertalczykiem. 
3. Dobre serce, współczujące, troskliwe, wyrozumiałe i kochające. Czy naprawdę trzeba to wyjaśniać? Oczywiście nie musi być chodzącym aniołem miłosierdzia, ale powinien być nim dla mnie.
4. Stalowe nerwy, bo widzicie... ze mną ciężko wytrzymać, a raczej z moim szalonymi pomysłami, psychopatycznymi tematami na luźne pogawędki (np. w czasie zakupów: "sądzisz, że gdyby w tym momencie ludzie zaczęli się przemieniać w zombie to powinniśmy biec do domu, czy znaleźć dużo ostrych przedmiotów i schronienie tutaj?") i wybuchowym charakterem. Dlatego najlepiej czasami przy mnie zachować stoicki spokój i być niewzruszonym do granic.
5. Musi być żywy. Serio, jeśli spełnia powyższe punkty i istnieje w realnym świecie to nic więcej nie trzeba mi do szczęścia. 

Okey, okey, wiem, że odrobinę oszukiwałam, bo mam "gotowca", z którym żyje od wielu lat i przez ten czas zdążyliśmy się dotrzeć, jednak powyższe punkty miał w pakiecie startowym (tylko niech nikt mu nie mówi, że jest taki fajny, bo się rozbestwi). A wracając do do pytania zadanego w temacie, czyli kim jest idealny mężczyzna to odpowiedź jest prosta - jest człowiekiem, który Was kocha i wspiera. Nie jest definiowany przez rzeczy, które posiada. Przynajmniej nie dla mnie!

Ps. I pamiętajcie drogie panie, jeśli go znajdziecie to też musicie być idealne dla niego!
Ps2. Jestem przekonana, że macie własną opinię na temat cech idealnego mężczyzny, podzielicie się nią z Gosiarellą?

Kathrin Lange - Serce ze szkła

$
0
0

Gdy w moje ręce trafiła różowa książka z serduszkiem na okładce, opowiadająca historię rozgrywającą się na nawiedzonej wyspie byłam zachwycona! Spodziewałam się intryg, klątw, złowieszczych szeptów i być może romantycznej miłości. Obawiam się, że dostałam dokładnie to na co liczyłam, ale to w żaden sposób mnie nie zadowoliło. Co poszło nie tak?


"Serce ze szkła. Rany, to byłby świetny tytuł książki!"


Główną bohaterką jest Juli, która zostaje poproszona przez ojca, by w czasie przerwy świątecznej towarzyszyła i wspierała syna jego wydawcy, Davida. Pozwólcie, że to wyjaśnię: ojciec chłopaka wpadł na genialny pomysł, by Julie zajmowała się nastolatkiem, który przed kilkoma tygodniami stracił narzeczoną. Nie to dalej nie brzmi tak źle, więc spróbuję raz jeszcze: dwóch starszych panów wpadło na iście genialny pomysł, by siedemnastolatka czuwała nad zdrowiem psychicznym chłopaka, który według ich opinii ma skłonności samobójcze od czasu, gdy jego narzeczona rzuciła się z klifu na nawiedzonej wyspie. No geniusze! Poważnie, stoję i biję im brawo! I nie myślcie sobie, że ten błyskotliwy plan wziął się stąd, że Juli i David są przyjaciółmi! O nie! Oni praktycznie się nie znają, więc zupełnie obca osoba powinna przecież pomóc najlepiej, prawda? W końcu nie wszystkich stać na pomoc sztabu psychologów i psychiatrów... a nie...czekajcie!... ich akurat tak, w końcu mają ogromną willę postawioną na wyspie niesamowicie nadzianych bogaczy. Tak, to ma sens. 

Wspomniałam o nawiedzonej wyspie, a wierzcie mi to jest hit! Wyobraźcie sobie, że żyjcie na wyspie, która według wszystkich znaków na niebie i ziemi jest totalnie nawiedzona przez ducha w czerwonej sukience. Madeleine, bo tak nazywa się zjawia, nie pozwala, aby ktokolwiek na wyspie był szczęśliwy, a już z pewnością nikt zakochany! Każdy mieszkaniec słyszał tę legendę. Służba wita gości tekstami, by jak najszybciej zbierali się w drogę powrotną, bo umrą. Wszystkie kobiety związane z rodziną Davida rzuciły się w przepaść, w tym jego matka i narzeczona. Na całej wyspie co najmniej dwadzieścia kobiet. A co na to gospodarze? "Spoko, rozgościcie się". Ja rozumiem, że po ziemi chodzą nie tylko inteligentni ludzie, ale poważnie? Gdyby cała damska linia mojej rodziny skoczyła z tego samego klifu to nie zastanawiałabym się długo nad przeprowadzką i to nawet nie dlatego, że bałabym się jakiejś klątwy. Zwyczajnie stwierdziłabym, że posiadaczom moich genów ten klimat nie służy. 


W rzucenie się w różową wodę nie jest najgorszym sposobem popełnienia samobójstwa...chyba...
"Uśmiechnął się przy tym tak, że potłuczone szkło wypełniające moją pierś w jednej chwili ułożyło się na powrót w serce"

Wybaczcie, ale nie mam nerwów do dalszego opisywania niedorzeczności fabuły, więc przyjrzyjmy się bohaterom. Juli odgrywa rolę matki miłosierdzia, która najwyraźniej za bardzo przejęła się swoją misją zbawienie młodego cierpiętnika. Co więcej zakochuje się w nim, chociaż on przez 2/3 książki wszelkimi sposobami pokazuje jej, że ma ją w nosie. Ach! Uwielbiam książkowe bohaterki, które wielbią mężczyzn mających je w głębokim poważaniu! Zresztą wszystkie postacie wykreowane przez Kathrin Lange miały poważne problemy psychiczne. Davidowi wybaczam, bo on chodził wiecznie naćpany, ale co z pozostałymi? Zachowywali się bardziej melodramatycznie od bohaterów telenowel i oper mydlanych! Wierzcie mi, to nie ja dramatyzuję! Były momenty, w których ich zachowanie było tak absurdalne i teatralne, jak tylko można sobie wyobrazić. Zaś reakcje na małe niedogodności momentalnie urastały do rangi katastrofy.

We wstępie wspomniałam jednak intrydze. Muszę przyznać, że bardzo długo nie potrafiłam jej rozwikłać w całości. Miałam czwórkę podejrzanych (trzech z nich zostało zresztą później wskazanych paluchem przez bohaterów), ale nie potrafiłam zdecydować się kto pociąga za sznurki, choć domyślałam się w jaki sposób. Jest to dużym plusem, chociaż warto dodać, że ostatnie rozdziały były do przewidzenia, ale i tak dobiła mnie ulotna logika bohaterów. Chciałabym Wam zdradzić więcej szczegółów, ale są spore szanse, że wśród Was znajdą się osoby zainteresowane odkryciem jej na własną rękę. Zwłaszcza, że "Serce ze szkła" nie jest tragiczną książką, a jedynie niedorzeczną. Poza tym czytało ją się lekko i szybko. 

Chciałabym dodać, że również przyjemnie, ale nie potrafię Was okłamywać. Niemniej potrafiła mnie zainteresować na tyle, by gdzieś we mnie obudzić chęć przeczytania kolejnych tomów, ponieważ jestem niezmiernie ciekawa jakie bzdury przygody wymyśliła jeszcze autorka. Wam jednak odradzam! Jeśli koniecznie chcecie przeczytać coś w różowej oprawie to zostańcie lepiej przy Różowym Blogu!

Ps. Dość nietypowo: Jakie książki z różową okładką znacie i polecacie?
Ps2. Wasza ulubiona opowieść o klątwach, duchach i zmyślnych intrygach to...?

Zoo, bo natura w końcu nas dopadnie

$
0
0

Macie w domu zwierzaka? Marudnego kota, ukochanego psiaka, śpiewającego ptaszka, szczury rozrabiaki, a może puszystego chomiczka? Większość ludzi ma i ja też mam Bajera - ni to owca, ni to pluszak, a najbardziej pasowałoby do niego określenie wieczny szczeniak. Mam go sobie i kocham nad życie, bo zwierzęta już tak mają, że owijają nas sobie wokół palca. Znacie to? Jeśli tak to wyobraźcie sobie, że to właśnie one przyniosą nam zgubę. Smutny to świat, w którym apokalipsę niosą nie zombiaki, lecz zwierzaki.

Zwierzęta mają nad ludźmi przewagę liczebną, a jednak pozwalają nam panować na Ziemi. Nie zabijają nas dla sportu (w przeciwieństwie do nas), lecz w sytuacjach zagrożenia, ale co by było, gdyby nagle się to zmieniło? W serialu "Zoo" tak właśnie się dzieje. Zwierzęta postanowiły w końcu nam oddać za wszystkie okropności, które im wyrządziliśmy. Sprzymierzyły się przeciwko ludzkości i konsekwentnie nas niszczą. Niemniej ludzie na początku nie widzą związku między poszczególnymi i niewytłumaczalnymi atakami zwierząt na całym globie. A przynajmniej większość, ponieważ znajdują się również tacy, którzy rozumieją i starają się wszystko naprawić. Zostaje powołany specjalny zespół, którego celem jest znalezienie zarówno przyczyny, jak i rozwiązania problemu. Ekipa jest złożona z bardzo specyficznych ludzi, których nikt przy zdrowych zmysłach, by nie zatrudnił. Zresztą sami powiedzcie czy poniższa piątka to naprawdę najlepszy wybór. 


Najbardziej niewydarzona ekipa do zadań specjalnych ever.
Zacznijmy od Jacksona Oz (James Wolk), który wydaje się najlepszym kandydatem wśród wszystkich zebranych, ponieważ jego ojciec-naukowiec już lata temu przewidział taki scenariusz, choć został przez to okrzyknięty wariatem. Jackson nie tylko zna pracę swojego ojca, ale także jest inteligenty, wykształcony i biega sobie za zwierzakami po Afryce, więc aprobuję wybór. Abraham Kenyatta (Nonso Anozie) w ekipie znalazł się właściwie jedynie przez swoją przyjaźń z Jacksonem. Niemniej ma tam jakieś kwalifikacje, bo jest przewodnikiem po safari i ma ciemną przeszłość, dzięki której odnajduje się w krytycznych sytuacjach. Postura i siła z pewnością pomaga, ale czy nie lepiej zatrudnić jakiegoś Rambo-ochroniarza? Kolejnym mózgiem jest Mitch Morgan (Billy Burke). Patolog weterynaryjny złą sławą owiany, a przy tym z problemami osobistymi. Nie zrozumcie mnie źle, bo uwielbiam aktora, ale gdy patrzyłam na niego na ekranie to ciągle miałam wrażenie, że albo za moment zaleje się w trupa albo otworzy sobie żyły. To wręcz niewiarygodne, że ze wszystkich patologów weterynaryjnych świata to właśnie jego zwerbowano. Ktoś chyba naprawdę nie chciał, by misja zakończyła się sukcesem...  Dodatkiem do Mitcha jest ex-dziennikarka z obsesją na punkcie WIELKIEJ ZŁEJ KORPORACJI i co ciekawe to właśnie ona okazuje się największą niespodzianką, choć spodziewałam się, że będzie największą pomyłką. A jednak na to miano znacznie bardziej zasługuje przywódczyni zespołu, czyli Chloe Tousignant (Nora Arnezeder). Niby jest agentką francuskiego wywiadu, ale nie w stylu Jamesa Bonda, a raczej analityka, który ma za zadanie oceniać ludzi, zagrożenie etc. Podobno jest najlepsza, ale patrząc na jej poczynania śmiem w to wątpić. Wręcz uważam ją za najmniej przydatnego członka drużyny, co potwierdza się, gdy oddziela się od reszty. Sami powiedzcie, zatrudnilibyście ich, gdyby ważyły się losy świata? Taaa, ja też nie, a jednak okazali się lepsi, niż się spodziewacie. 

Udało im się odkryć przyczynę dziwnego zachowania zwierząt. Uwaga, teraz Wam ją zdradzę! Wszystkiemu winna jest wspomniana wcześniej zła korporacja (a jakże!), której produkty spowodowały cały ten wielki bunt. W królestwie zwierząt rozpoczęła się przyśpieszona ewolucja genetyczna pozwalająca wykształcić cechy, które w normalnych okolicznościach poszczególne gatunki mogłyby się dorobić za setki, jeśli nie tysiące lat. Jakimś cudem zła korporacja usunęła również miłość z serc naszych zwierzaczków, bo psy bez większych sentymentów przegryzały gardła swoich właścicieli. Nie wiem, jak Wy, ale ja mam z tym problem, bo nie wyobrażam sobie sytuacji, w której moja owcopodobna kulka podająca się za psa mogła mnie bez skrupułów zjeść na śniadanie. Niemożliwe i już! Choć dla pewności dałam mu kilka kosteczek w formie gwarancji, że w razie ewentualnej apokalipsy powie swoim kolegom, że jestem fajna i ciężkostrawna. Jednak to, że uważam taki scenariusz za mało prawdopodobny, wcale nie znaczy, że nam (jako ludzkości) się nie należy. To co robiliśmy i robimy zwierzętom oraz planecie jest niewybaczalne. Karma z pewnością nas kiedyś dopadnie, ale czy w postaci apokalipsy wywołanej przez zwierzęta? Z jednej strony są na to większe szanse, niż na powstanie zombiaków zjadających mózgi, ale z drugiej ciężko mi w to uwierzyć.



Przyznam się bez bicia, że długo nie mogłam się zmusić do obejrzenia tego serialu, a raczej nie miałam tego nawet w planach, dopóki nie przeczytałam, że "Zoo" było najchętniej oglądanym serialem w amerykańskiej telewizji w sezonie letnim. I tak moja ciekawość zwyciężyła. Początkowo byłam zachwycona. Nie mogłam doczekać się wolnej chwili, w której mogłabym odpalić kolejny odcinek. Gdybym napisała ten tekst dwa tygodnie temu zapewne byłby pełen ochów i achów, ale tak się nie stało. Emocje opadły, a ja jestem w stanie napisać o nim z perspektywy czasu. Przykro to pisać, ale przez to fascynacja mi przeszła, a negatywne uczucia względem bohaterów się nasiliły. Nie oznacza to jednak, że "Zoo" jest złym serialem (bo nie jest!). Porusza ciekawą tematykę pokazując zagładę ludzkości z innej perspektywy, a przy tym pozwala zastanowić się nad efektami naszych szkodliwych działań. Tak, naszych, ponieważ może to nie ja, czy nie Wy odpowiadamy za praktyki złych korporacji, ale na większość negatywnych zjawisk wcale nie reagujemy. Nasze założenia, że nie mamy wpływu na działania innych jest swego rodzaju cichym przyzwoleniem. Wybaczcie, dopadł mnie mój naiwny idealizm, więc czas czym prędzej kończyć. "Zoo" ma swoje słabsze i mocniejsze strony, z których moim zdaniem żadna nie przeważa. Liczę na to, że drugi sezon poprawi poziom i będę wtedy będę mogła z czystym sumieniem Wam go polecić. 

Ps. Zoo-apokalipsa jest Waszym zdaniem możliwa?
Ps2. Zombie apokalipsa, zwierzęta zbuntowane przeciw ludzkości, kolizja z kometą, atak kosmitów, katastrofa naturalna, biblijny sąd ostateczny i ostateczna zagłada niesiona przez wojnę - jakie jeszcze przyczyny Apokalipsy przychodzą Wam do głowy?


Jak odkryłeś swoją moc, Heroesie?

$
0
0

Kto w dzieciństwie nie marzył o posiadaniu niezwykłych zdolności, wspaniałych supermocy i byciu mega potężnym? Gosiarella marzyła! Co jakiś czas sprawdzałam, czy aby szklanka nie przesunie się, gdy wystarczająco mocno się skupie lub piorun nie trzaśnie kogoś kto mnie wkurzył. Nie przesunęła się i nie uderzył, więc takich mocy nie posiadam. W końcu dorosłam, przestałam próbować i zadowoliłam się myślą, że z całą pewnością mam moc gąbki (przeczytajcie co łączy Gosiarellę z gąbką), ale jak na złość nie otacza mnie żaden superbohater, więc nie mam tego jak sprawdzić. Skoro o tym mowa zastanawialiście się kiedyś jak można odkryć u siebie superpower? 

[W tekście będę się skupiać głównie na postaciach z serialu Heroes i Heroes Reborn, ale spokojnie, bo tylko i wyłącznie na mocach bohaterów, więc znajomość tych produkcji nie jest wymagana, a spoilery się nie pojawią]

Niby są takie, których rozpoznanie nie wymaga specjalnego wysiłku, jak choćby słuch absolutny, super siła, jasnowidzenie, czytanie w myślach, czy radioaktywność. Istnieją także takie, które przez przypadek można u siebie odkryć np. zdolność leczenia dotykiem, przenikanie przez obiekty, czy telekineza. Inne jednak nie są tak oczywiste do wykrycia, więc trzeba jakoś sprawdzić, czy ich nie posiadamy jak Hiro, gdy uparcie starał się zatrzymać czas - w końcu mu się udało i został mistrzem czasu i przestrzeni. No dobrze, wiemy jak to było z Hero, ale co z pozostałymi bohaterami seriali Heroes, czy też Heroes Reborn?
Hiro Heroes Supermoce
Ta radość, gdy w końcu test mocy kończy się sukcesem! YATTA!
Aktualnie oglądam Reborn i nie mogę wyjść z podziwu, że niektórzy Evosi odkryli w sobie moc, którą posiadają. To wręcz niebywałe. Przykładowo taki Harris (Prime) potrafi się sklonować, ale w tym celu musi odrąbać sobie jakąś część ciała, by z niej wyrósł klon. Wyobrażacie sobie jak to jest co chwila obcinać sobie palec? I co z tego, że zaraz on odrośnie, skoro musi to boleć jak diabli! I jak w ogóle doszło do tego, że odkrył on w sobie taką moc? Raczej w atmosferze szczęścia i miłości to nie miało miejsca. Jako że większość ludzi potrafi przez całe swoje życie niczego sobie nie amputować to istnieją spore szanse, że ktoś już taką ma... bo niby jak można udowodnić, że nie? Przecież nie utniemy każdemu człowiekowi palca, czy ucha (może Vincent van Gogh nie był wcale taki szalony?)! Zwłaszcza, że jeśli eksperyment się nie powiedzie to będziemy mieć ponad 7,3 miliarda paluchów zamiennych. 

Zresztą nie tylko ta moc jest problematyczna w nowej serii Heroesów. Hachiro Otomo potrafi między innymi wrzucić kogoś do gry komputerowej i wyciągnąć z niej fikcyjną postać do reala. Może i nie jestem nałogowym graczem, ale całe życie z jednym takim mieszkałam i nigdy nie widziałam, by macał ekran próbując się przenieść do gry. Rozumiecie do czego zmierzam? Nikt normalny (nienormalni też nie) przypadkowo nie odkrywa, że posiada taką zdolność. Nie i już! Poza tym przy założeniu, że niezwykłe zdolności są wynikiem ewolucji, która zazwyczaj wlecze się niesamowicie to Hachiro miał wielkiego farta, że moc pojawiła się właśnie w jego pokoleniu, bo gdyby dostał ją jego dziadek to co? W najlepszym razie mógłby sobie telewizor pomacać, a aktora raczej nie wyciągnąłby z kineskopowego, czarno-białego ekraniku. Zresztą podobnie wygląda sprawa w przypadku pozostałych zdolności opierających się na nowoczesnej technologii. Just say... 
Różowa wojowniczka z Heroes Reborn
Różowa wojowniczka, czyli Katana Girl

W przypadku oryginalnej serii sprawa wygląda odrobinę inaczej, ponieważ widzimy jak bohaterowie odkrywali w sobie moce. Peter skaczący skąd popadnie, ponieważ sądził, że potrafi latać. Hiro raz mrugający, a raz zaciskający z całych sił powieki w nadziei, że zatrzyma w końcu czas. Ando wstrzykujący sobie serum, by jakąś moc w sobie wykształcić etc. Te przykłady są urocze i zasadniczo niegroźne. Jednak inne przyprawiają o ciarki, jak moc naszej cheerleaderki Claire Bennet, która ma moc regeneracji, przez co była niezniszczalna. Z jej regeneracją nie było tak źle, bo przecież przecięcie palca się zagoi, ale Claire chciała poznać granice swoich zdolności toteż zaczęła uprawiać samobójcze skoki z coraz to większych wysokości. Szczerze mówiąc nie jestem przekonana, czy po odkryciu samoregeneracji potrafiłabym się zdobyć na zamach na własne życie tylko po to, by sprawdzić czy na pewno przeżyję. A jeśli wyszłoby to przypadkiem to nie chciałabym powtórzyć wyczynu, choćby dlatego, że istnieje możliwość, że jest jakiś limit żyć. W końcu nie ma co ryzykować, gdy los, czy tam ewolucja nas obdarowała, prawda?

A skoro o odbieraniu życia mowa to Sylar sam nasuwa się na myśl. Widzicie, jeśli można powiedzieć, że miał on w sobie jakąś moc to jest to coś pomiędzy umiejętnością intuicyjnego rozumienia zasad działania złożonych systemów, a intuicyjni uzdolnieniem się. Tylko aby się uzdolnić musiał pogrzebać w mózgach evosów. Czy tylko mi się to odrobinę kojarzy z supermocą ala zombie? W końcu apetyt na mózgi to on miał spory!
No przecież nie mogło zabraknąć mózgu i zombie wstawki! Za kogo Wy mnie macie!
Patrząc na to, na jakiej zasadzie działają moce heroesów dochodzę do wniosku, że nawet, jeśli są wśród nas ludzie obdarzeni niezwykłymi mocami to jest spore prawdopodobieństwo, że są one tak dziwne i nietypowe, że mogą zostać nigdy nie odkryte. Bo np. całe życie przeżyjemy w jednym kawałku, nie będziemy próbować zapanować nad żywiołem, a grzebanie w mózgach zostawimy neurochirurgom. Możliwe też, że nasze moce są jeszcze bardziej odjechane i na przykład ktoś z nas potrafi gadać z jednorożcami, a tu psikus - wszystkie się schowały. Albo mam moc ożywiania wymarłych gatunków, ale nigdy nie miał w ręce kości dinozaura, czy mamuta. Albo może manipulować technologią, która jeszcze nie powstała. Albo... coś dużo tych albo, więc kolejne mniej lub bardziej prawdopodobne scenariusze zostawię Waszej wyobraźni. W każdym razie, jeśli czujecie, że są marne szanse, abyście odkryli w sobie niezwykłe zdolności to mówi się trudno. Niemniej poddawać się nie wolno, więc zostawiam Was z poradnikiem jak stworzyć superbohatera rodem z komiksów.

Niech moc Różowej Gosiarelli będzie z Wami!



Ps. Jaką nieprawdopodobną moc ciężką do odkrycia dodalibyście do powyższych?
Ps2. Są obecni Ci, którzy też starali się w sobie odkryć supermoc? Przyznajcie się!

10 największych pechowców z bajek

$
0
0

Mamy dziś podobno bardzo pechowy dzień, więc wypadałoby napisać coś w klimacie. Na własne nieszczęście o przesądach związanych z piątkiem 13-tego już pisałam, więc muszę się bardziej postarać. Co powiecie na największych pechowców z bajek? Weźcie do ręki swój szczęśliwy talizman, bo zaczynamy przegląd pechowych historii. 

I choć najbardziej pechowe są losy kojota Wilusia, którego struś Pędziwiatr zawsze robił na szaro to jednak wolałabym się skupić na historiach z animacji pełnometrażowych, których głównymi bohaterami są koronowane głowy. Teoretycznie wśród nich powinni znaleźć się sami złoczyńcy, ale jeśli weźmiemy pod uwagę ich oryginalne wersje to sprawa się komplikuje. Z tego powodu zamiast postaciami, omówimy ich tytułami.


1. Maleficent i Aurora/Talia

Biorąc pod uwagę disneyowską wersję "Śpiącej Królewny" to Maleficent jest najbardziej poszkodowana, bo a) zgubiono jej zaproszenie b) nikt się za biedaczką nie wstawił, więc musiała rzucić klątwę c) klątwa została złamana d) jakiś królewicz-przybłęda przeszył ją mieczem. Na marginesie kto do jasnej anielki zabija smoki? Przez takich durni my-współcześni nie mamy już żadnych do zabawy! 
Niestety, gdy zagłębimy się w XVII-wieczną opowieść Giovana Battiste Basile to królewna okaże się największym pechowcem i nawet mnie - najlepszej przyjaciółce czarnych charakterów robi się jej żal. Zresztą sami oceńcie: Mała Talia urodziła się przeklęta. Od pierwszych dni jej życia wiadomo było, że umrze od ukłucia wrzecionem (dało się to trochę 'odczarować'). Pomyślcie tylko, jak musieli oceniać ją poddani. Najpierw przez tą małą dziewczynkę zostały zniszczone wszystkie kołowrotki w całym Królestwie (dużo osób straciło przez to źródło utrzymania!), a później i tak głupie dziewuszysko na jakieś wrzeciono się nadziało. Z pewnością nikt nie wstąpił do jej fanklubu! Niemniej to królewna jest naszym pechowcem, bo nie dość, że zapadła w ten swój stuletni sen i wszyscy, których znała dawno umarli to jeszcze obudziła się w zupełnie nieznanych sobie czasach, o których nie wiedziała zupełnie nic! Pomyślcie tylko, jak zagubiony byłby człowiek, który zapadł w śpiączkę w 1915 roku i obudził się w 2015? Świra by dostał! Na nieszczęście dla Tali to wcale nie było najgorsze, bo w czasie tej drzemki została zgwałcona przez króla, z którym zresztą zaszła w ciążę i tuż przed przebudzeniem urodziła bliźnięta. To musiała być zaskakująca pobudka - wszyscy znajomi nie żyją, wianuszek zabrany, dwójka dzieci znikąd, a ojciec nieznany! Później wcale nie jest lepiej, bo mimo że król w końcu się zjawił i całkiem niezły się okazał to pech Tali wcale się nie skończył. Biednej dziewczynie trafiła się teściowa z piekła rodem, która chciała ukatrupić zarówno ją, jak i bliźniaki. Oj pechowa była ta królewna, a jej życie nie było usłane różami, choć cierni nie brakowało! [Zainteresowanych rozwinięciem tej historii odsyłam to Śpiącego True Story]


2. Rasputin i Anastazja

Oj nie miała dobrego życia Wielka księżna Anastazja Nikołajewna Romanowa, którą znamy z bajki wyprodukowanej przez wytwórnię 20th Century Fox, na której się dzisiaj skupimy. Będąc ledwie małą dziewczynką została pozbawiona całej rodziny - matki, ojca, brata i ukochanych sióstr. Cała panująca w Rosji dynastia i jej majątek został obrócony w pył za sprawą klątwy rzuconej przez Rasputina. Tylko ona jedna i jej babcia ocalały, co teoretycznie można uznać za szczęście w nieszczęściu, jednak pojawił się malutki psikus losu. Mała Anastazja nie zdołała wsiąść do pociągu, którym odjechała babcia. Może metr dzielił ją od wyciągniętej ręki. No pech! Straszny pech! Gdyby tylko pociąg ruszył minutę później żyłaby, jak księżniczka, co należało jej się z urodzenia. A przez swojego pecha kolejne lata spędziła w sierocińcu, gdzie nikt jej nie kochał, nikt specjalnie o nią nie dbał, musiała chodzić w łachmanach i nawet własnego imienia zapomniała - tak barbarzyńskie były tam warunki! Po opuszczeniu tych potwornych murów sierocińca przez moment uwierzyła, że jej los się odmienił i właściwie tak nawet się stało, tylko... Rasputin powrócił zza grobu, by dalej męczyć ostatnią żyjącą córkę cara. 

Niemniej Rasputin nie jest w tej historii tylko złoczyńcą, ale także okropnym pechowcem! Pomyślcie tylko, że ten opętany zemstą facet sprzedał własną duszę za pozbycie się z ziemskiego padołu wszystkich Romanowów i co? Peszek. Jedno dziecię się ostało. Ba! Dorastało sobie na słodką carównę, gdy on biedny gnił w jakimś zapomnianym czyśćcu. Robaki go oblazły, oko co chwilę spadało z oczodołów, a nawet ręka odpadała. I za co to?! Cierpiał latami, choć klątwa się nie dopełniła! Zresztą to całe przekleństwo nie objęło nawet matki cara, więc coś tu nie gra! Co prawda udało mu się wrócić na ziemię, by podjąć próby zgładzenia dziewczyny, ale wiadomo, jak mu to wyszło. W dodatku nawet jego pomocnik nietoperz był jakiś taki niewydarzony i przestał mu kibicować. Okrutny to los! A jak wyglądała śmierć Rasputina w rzeczywistości? Wiem, że jeszcze nie sprezentowałam Wam tego True Story, ale zdradzę kilka szczegółów. W Rosji powstał spisek mający na celu ukatrupienie Rasputina. Zaproszono go na przyjęcie, gdzie przez dwie godziny wlewano w niego zatrute wino i ciasteczka, jednak okazał się diabłem odpornym na truciznę. Postanowiono nie marnować więcej trunków i od razu przejść do rzeczy. Strzelono mu w pierś, a gdy padł zawleczono do piwnicy. Na nieszczęście dla niego samego przeżył to. Ocknął się po pewnym czasie i nie zastanawiając się długo wziął nogi za pas. Pod czasu ucieczki zarobił jeszcze dwie kulki - jedną w głowę, drugą w plecy. Uwierzycie, że dalej żył? Spiskowcy mocno oburzeni jego nieśmiertelnością postanowili zmasakrować go pałą. Jednak prawda jest taka, że to im pierwszym zabrakło sił. Pozostało im wrzucić uparciucha do bagażnika i wywieźć nad rzekę, gdzie związanego wrzucili do wody z nadzieją, że kra nie pozwoli mu wydostać się na powierzchnię. Dopiero to poskutkowało, chociaż i tak Rasputin wytrzymał pod wodą tak długo, by zdążyć się wyplątać z więzów. Powiedzcie mi, że nie jest pechowcem ten, którego w ciągu kilku godzin otruto, postrzelono trzykrotnie, pobito niemal na śmierć, a później wrzucono do lodowatej wody! 

3. 'Wiedźma' i Jaś z Małgosią
W świadomości ludzkiej istnieje obraz Jasia i Małgosi, jako dwójki biednych dzieciaczków zgubionych w lesie. W pewnym stopniu nawet ja muszę przyznać, że dzieci miały pecha urodzić się w biednej chatce, w której zawsze brakowało jedzenia. Z rodzice też trafili im się kiepscy, bo rodzona matka niespecjalnie ich kochała i dwukrotnie pozbywała się ich z nadzieją, że jakieś dzikie zwierzęta zjedzą je w lesie. Ojciec nie lepszy, bo planom żony się nie sprzeciwiał, a wręcz grzecznie je realizował. Dlatego faktycznie ta dwójka miała w życiu pecha, jednak nie takiego, jak pewna dobroduszna starowinka.
Od dawna powtarzam, że opowieść o "Jasiu i Małgosi" to nic innego jak opis ohydnej zbrodni na starszej kobiecinie, która starała się pomóc głodującym dzieciom. Za swoje dobre serce została spalona żywcem i nazwana czarownicą, co kiedyś było powszechną modą. Staruszka miała pecha, bo gdyby ta historia miała miejsce we współczesnych czasach nie musiałaby mieszkać w chatce położonej w gęstym lesie i mogłaby zawołać sąsiadów na pomoc, a nawet gdyby nikt na wołanie nie zareagował to po jej śmierci wszczęłoby dochodzenie. Postępowanie sądowe z pewnością wykazałoby, że została zrobiona 'na wnuczka'. Zamordowana i pośmiertnie ograbiona z majątku! Może nawet sprawców by ujęto, bo czy wiedźma, czy nie to sprawiedliwości musi stać się zadość! [Więcej na temat pechowej staruszki znajdziecie w True Story o Jasiu i Małgosi]

4. Zła Królowa i Śnieżka

W przypadku oryginalnej wersji tej bajki mogę śmiało powiedzieć, że Śnieżka i Zła Królowa są w równym stopniu pechowe. Zacznijmy od Królowej, której rozkazów nikt nie wypełnia. To musi być smutne, że kobieta dzierżąca władzę w Królestwie jest zmuszona wynająć myśliwego, który okazuje się skończonym patałachem niezdolnym do wykonania misji. Wręcz swoje nieudacznictwo próbuje zatuszować! I jak żyć w świecie, w którym nikt monarchy się nie boi? Przecież to skandal! Biedna Królowa musi wziąć sprawy we własne ręce, ale by nikt się nie dowiedział, jak została zlekceważona postanawia się przebrać dla niepoznaki. I biedaczka trzy razy zapuszczała się do chatki krasnoludków, by wykończyć małą Śnieżkę, ale pech chciał, że właściciele owego domostwa zawsze przywracali dziewczynkę do życia. Ostatnim razem właściwie się udało, ale Śnieżka ponownie wstała z martwych, co moim zdaniem normalne nie jest! Stawiam, że Śnieżka była zombiakiem, a Królowa pierwszym Zombie Hunterem, który jeszcze nie wiedział, że żywego trupa można zabić tylko przez zniszczenie mózgu. I jaką dostała nagrodę? Śmierć w okropnych mękach!
Tylko, że w tej bajce Śnieżka też miała pechowe życie. Rodzona matka chciała ją zabić. Próbowała wielokrotnie, a takie uchodzenie z życiem jest z pewnością bardzo wyczerpujące, zwłaszcza dla siedmiolatki. Po ucieczce z zamku znalazła schronienie w domu siedmiu mężczyzn, co z pewnością nie było łatwe. Musiała im prać, sprzątać, gotować, zmywać etc. a przecież ona była królewną, więc to jej powinno się usługiwać. Prawdziwe nieszczęście spotyka dziewczynkę dopiero pod koniec tej bajki. Po tym gdy matka otruła ją jabłkiem dziewczynka nie została nawet należycie pochowana. Nie mam pojęcia jakiego wyznania była Śnieżka, ale jej dusza z pewnością nie zaznałaby spokoju, gdyby ciało bez należytej ceremonii pogrzebowej przez długi czas leżało w szklanej trumnie wystawionej na działanie słońca! Na domiar złego po pewnym czasie przypałętał się jakiś królewicz, który chce jej zwłoki zabrać do swojego zamku, jako nowy element dekoracyjny. Niestety problemy psychiczne owego królewicza nie opierają się tylko na nekrofilii, ale również pedofilii, bo po przebudzeniu Śnieżki postanowił ją poślubić. Ach! Pechowy ta nasza bajkowa siedmiolatka!
[Zainteresowanych rozwinięciem historii tej baśni odsyłam to True Story o Śnieżce]

5. Hades i Herkules
Bramy Olimpu zamknięte dla obu pechowców.
Biorąc pod uwagę dzieje disneyowskiego Hadesa nie był on najszczęśliwszym z bogów greckich. W przydziale trafiło mu się panowanie nad krainą umarłych. Gdy reszta jego rodzeństwa bawiła się na Olimpie i z nudów wtrącała do życia śmiertelników, nasz biedaczek tkwił w ponurej krainie zasypany robotą, bo w końcu ludzie ciągle umierają! Postanowił zmienić swój los, więc wymyślił skrupulatny plan, który może i wypaliłby, gdyby nasz boski pechowiec miał trochę bardziej ogarniętych pomocników, a Ból i Panik do takich nie należeli. Knocili wszystkiego czego się dotknęli, a następnie okłamywali szefa, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, przez co ten nie mógł naprawić ich błędów. Zresztą wszyscy pomocnicy Hades nieustannie go rozczarowywali, a pechowy dobór współpracowników skończył się jego porażką.

U Disneya Herkules jest przedstawiony jako cud chłopak, któremu wszystko się udaje, a narzekać na farta nie może. Mitologia Grecka przedstawia to nieco inaczej. Hercio miał pecha od samego początku, bo był owocem zdrady Zeusa ze śmiertelną dziewką, przez co podpadł Herze. Wierzcie mi, ona potrafi się mścić! I co z tego na bogu ducha winnym dzieciaku, który był jedynie owocem zdrady. Smarkacz miał pecha i tyle. Wpuściła dwa jadowite węże do pokoju dziecięcego, gdy półbóg był jeszcze niemowlęciem (i tak poradził sobie z nimi). Gdy dorósł Hera nie dawała za wygraną, nieustannie starała się uprzykrzyć mu życie, jednak najokrutniejszym jej czynem było zesłanie szaleństwa na Heraklesa, gdy ten przebywał ze swoją rodziną. W efekcie super siłacz zaszlachtował swoją ukochaną żonę i trójkę dzieci. Gdy tylko wrócił mu rozum chciał się zabić, ale został powstrzymany. Wielki pech ciągnął się za najsławniejszym z herosów, a imię tego nieszczęścia to Hera. 
[Przeczytajcie mitologiczne True Story, w którym dowiecie się więcej na temat przygód tego nieszczęśnika]

Ps. Kto Waszym zdaniem ma największego pecha?
Ps2. I lubcie na Fejsa (dziwnie to zabrzmiało, ale wiecie o co mi chodzi).

Anna Moczulska - Bajki, które zdarzyły się naprawdę

$
0
0
Historie znanych kobiet
Gdy pierwszy raz trafiłam na wzmiankę o premierze "Bajek, które zdarzyły się naprawdę" mocno się zaniepokoiłam. Właściwie dostałam palpitacji serca na myśl, że zostanie wydana książka, która może być podobna do True Story, w którym opisuję historię kryjące się za znanymi bajkami. Na całe szczęście (dla mnie) bajki mają to do siebie, że można na nie spojrzeć z różnych perspektyw, a Anna Moczulska podeszła do tematu od zupełnie innej strony. 

Anna w swojej książce "Bajki, które zdarzyły się naprawdę. Historie słynnych kobiet" wyróżniła pięć najbardziej rozpoznawalnych baśni - Kopciuszka, Śpiącej Królewny, Pięknej i Bestii, Śnieżki i Księżniczki na ziarnku grochu. Do każdej z nich przypisała średnio po cztery postacie znanych z kart historii kobiet powiązanych z monarchią. Wyszły takie bajki z życia wzięte z tym, że jak to już w życiu bywa nie wszyscy mogą liczyć na szczęśliwe zakończenie. Niektóre historie kończą się tragicznie, a inne tylko się tak zaczynają, by później pozwolić nacieszyć się sielanką (przy okazji podrzucam Wam tekst o tym dlaczego nie warto urodzić się w rodzinie królewskiej). Najbardziej cieszy mnie, że w książce można znaleźć wiele Polaków, w tym Kazimierza Wielkiego, siostry Jagiellonki, niejedną Radziwiłłównę, czy nawet Sydonię von Borck, a przy tym nie brakuje znajomych zagranicznych władczyń, jak Sissi, Joanna Szalona, czy Krwawa Maria. Dzięki takiemu miksowi podanemu w bajkowej formie można z przyjemnością liznąć odrobinę monarchicznej historii. Tylko...
Dla mnie Maria Tudor zawsze będzie miała twarz Sary Bolger
Cała książka ma tylko jedną jedyną wadę, więc wolę ją zaznaczyć na starcie, by później bez przeszkód móc się zachwycać. Widzicie... w książce skacze się z epoki do epoki, z kraju do kraju, jakbyśmy przemieszczali się wehikułem czasu. Wpierw poznajemy historię synowej Sissi, a dopiero wiele rozdziałów później samej Sissi. Anna Jagiellonka została przedstawiona przed siostrami, które "obudziły się" wcześniej (trzy córki królowej Bony zostały obsadzone w rolach Śpiących Królewien). Takich przykładów jest znacznie więcej i w większości rozumiem, że jest to podyktowane przypisaniem do różnych bajkowych ról, a jednak wydaje mi się, że można było poprzestawiać bajki tak, by chociaż próbowały udawać, że logiczny, chronologiczny ciąg został zachowany. Byłoby to łatwiejsze w odbiorze, bo o ile sama mniej więcej ogarniam główne dynastie i wydarzenia światowe, które miały wpływ na jej dzieje, tak doskonale zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy to ogarniają. Niby znajomość tych historycznych kulisów nie ma większego znaczenia dla dziejów naszych bohaterek, ale tego właśnie mi brakowało. Ponadto czasami historie opisanych kobiet nie zawsze pasowały mi do bajkowych księżniczek, ale jak doskonale wiecie jestem bajkowo-spaczona , więc nie powinnam się czepiać tych wszystkich księżniczek na ziarnku grochu i śpiących królewien.

Niemniej mam ochotę przez chwilę porównać książkę Anny Moczulskiej do True Story, bo autorka (podobnie jak ja) z dużym zapałem obdziera powszechne wyobrażenia z fałszywych legend, by pokazać to, co było na początku. Przy tym zdarza jej się bronić czarne charaktery np. obsadzoną w roli Złej Królowej - Królową Bonę uznaną przez lata za trucicielkę. Taką postawę trzeba pochwalić! Za lekki, swobodny styl również należą się ogromne brawa. To smutne, że tak mało autorów piszę o historii w oryginalny, prosty i przyjazny czytelnikom sposób. Przecież to nie boli, a ułatwia i pozwala złapać innym bakcyla, dzięki któremu będą chcieli poznać inne historyczne ciekawostki, czy biografię popapranych władców (moim zdaniem Tudorowie rządzą pod tym względem, ale patrząc widzę, że w Polsce też wariatów nie brakowało). Zresztą nic dziwnego w tym, że Ania świetnie piszę, skoro jej książka miała swój początek w blogowych postach. Widzicie Moczulska jest autorką bloga Kobiety i historia, na którym wcześniej opublikowała część tekstów z książki. Śmiało idźcie czytać, ale nie myślcie sobie, że to zastąpi Wam lekturę książki, bo nawet taki wpis o cesarzowej Sissi znacząco się różni od tego zamieszczonego w "Bajkach, które zdarzyły się naprawdę". Niemniej stanowi rewelacyjne uzupełnienie. 

Powiem Wam szczerze: książka blogerki + historia + bajka + monarchia = happy Gosiarella. Jak dla mnie brakowało tylko zombiaków i superbohaterów, bym mogła powiedzieć, że więcej szczęścia książka nie mogła mi zapewnić... ale wtedy byłoby dziwnie. W każdym razie ja jestem kupiona. Bardzo podobało mi się czytanie "Bajek, które zdarzyły się naprawdę" i cieszę się na myśl o tym, że za jakiś czas pojawi się kolejna książka blogerki/autorki.

Tyle filmów o Piotrusiu Panie, że aż za dużo!

$
0
0
Filmy na podstawie bajek

Historia Piotrusia Pana to jedna z tych opowieści, za którymi naprawdę nie przepadam. Książki Barrie'ego nigdy nie lubiłam, a bajka Disneya mnie irytowała, a jednak główne myśl "Nigdy nie dorosnąć" mogłoby się stać moim mottem. Niemniej filmowi twórcy bardzo sobie tę opowieść upodobali, więc nie zabrakło mi materiału do stworzenia listy adaptacji historii Piotrusia Pana. Wręcz dzięki filmowcom historia chłopca, który nie chciał dorosnąć została tak rozbudowana, że możemy oglądać zarówno wydarzenia poprzedzające oryginalną historię Barrie'ego, jak i tę po oficjalnym zakończeniu. Alternatywnych, czy też lekko zmienionych również nie brakuje.

Piotruś Pan (1924)


Dla przypomnienia w 1911 roku Barrie wydał powieść "Piotruś Pan i Wendy", więc nie musiał długo czekać na pierwszą ekranizację. Co prawda niemą i czarno-białą, ale i tak chyba całkiem niezłą. Paramount Pictures spisał się nadspodziewanie dobrze wybierając aktorów i uzgadniając ostateczną wersję scenariusza, chociaż to nie był specjalny wyczyn skoro sam Barrie był zaangażowany w tę produkcję.

Piotruś Pan (1953)

Jestem przekonana, że wersja Disneya jest najbardziej znana, jednak jeśli o mnie chodzi to szczerze jej nie cierpię. Może poza postacią Dzwoneczka, który jest jedynym interesującym elementem z tymi swoimi minami i problemami. Poza tym, jak dla mnie to jest tam stanowczo za mało trupów w porównaniu do oryginału, ale o tym opowiem Wam przy okazji odpowiedniego True Story. Dodam jeszcze, że nie jest to jedyna animacja Disneya odwołująca się do Nibylandii. W 2002 roku miała premierę kontynuacja przygód Piotrusia Pana "Wielki powrót", a do tego dochodzą bajki inspirowane bajkowym światem wróżek w tym m.in. "Dzwoneczek" z 2008 roku.

Piotruś Pan (1989)
Piotruś Pan japońskie anime

Niech konkurencją dla Disneya będzie japoński serial animowany wyprodukowany przez wytwórnię Nippon Animation. W sumie powstało 41 odcinków, więc dzieciaki przeżywają znacznie więcej dziwnych przygód, ale za to dostajemy też królową ciemności, dzięki czemu Kapitan Hak nie jest jedynym pechowym złoczyńcą w historii pełnej wyjątkowo zaradnych dzieciaków.


Hook (1991)

W swoim filmie Steven Spielberg wymyślił, że Piotruś Pan nie będzie jedynym kidnaperem. Tym razem to Hak jest odpowiedzialny za porwanie dzieci i to nie takich pierwszych lepszych zaczepionych na ulicy, tylko potomstwo Piotrusia Pan! Ha! Jaki ten Hak przebiegły i zmyślny! Tylko nie do końca pojmuję po co ściągał do siebie swojego wroga numer 1, skoro ten już dawno zapomniał o Nibylandii i piratach. Porzucił rajtuzy na rzecz garniaka, gdy dorósł i został wziętym prawnikiem. Jak widzicie to zupełnie inna opowieść, uwspółcześniona i opowiedziana po latach, ale warto ją obejrzeć, choćby dla Robina Williamsa w wersji Piotrusia.


Piotruś Pan (2003)

Niby mamy tu znaną tak dobrze historię, a jednak wprowadzono kilka zmian, przedstawiając opowieść w nieco inny sposób. Jak na kino familijne bardzo dorosły. Kapitan Hak nieco mroczniejszy, zaś miłość między Piotrusiem i Wendy... no cóż... już nie tak niewinna, jak u Disneya. Zresztą wystarczy rzut oka na spojrzenie Jeremy'ego Sumptera, by domyślić się, że co mu chodzi po głowie. Tak tylko mówię. Jeśli film naprawdę mnie czymś zachwycił to bajeczną scenografią!


Nibylandia (2011)
Neverland ile odcinków


Dwuodcinkowy miniserial, który poprzedza akcje standardowej wersji Piotrusia Pana. Początek tej historii bardziej przypomina mi smutne dzieje "Olivera Twista" od Dickensa, niż miłą opowiastkę dla dzieci. Sieroty wychowane na ulicach XX-wiecznego Londynu dorabiają jako kieszonkowcy pod przywództwem Jimmy'ego Hooka. W końcu trafiają do krainy wiecznej młodości, gdzie ich drogi się rozejdą. Film urywa się tam, gdzie rozpoczyna się powieść Barrie'ego.


Piotruś. Wyprawa do Nibylandii (2015)

Film wyświetlany jest obecnie w kinach i nie miałam okazji go jeszcze obejrzeć. Jednak wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że przedstawiona historia ma być prequel skupiających się na przybyciu Piotrusia do Nibylandii. Przez to śmiem bezczelnie założyć, że bliżej mu do "Nibylandii" z 2011 roku, niż do pozostałych wspomnianych powyżej filmów, ale dopóki nie obejrzę to się nie wypowiadam. 


Once Upon a Time (2011- )

Pierwsza połowa trzeciego sezony serialu "Once Upon a Time" rozgrywa się w Nibylandii i jeśli mam być całkiem szczera to moim zdaniem jest to najgorszy wątek ever! Tak, nie lubię historii Piotrusia Pana, a w dodatku Robbie Kay jeszcze bardziej mnie do tego zniechęca, ale trzeba przyznać, że większość nawiązań do oryginału jest zaskakująca. Zresztą "Once Upon a Time" jest dla mnie serialem, który powinna zobaczyć każda osoba zainteresowana tematem bajek. Koniec. Kropka!

Sprawdźcie inne filmowe adaptacje znanych bajek:
Jaś i MałgosiaCzerwony Kapturek Śnieżka | Piękna i Bestia |

Ps. Jak widać filmy o PP nie podbiły mojego różowego serduszka, jednak to nie znaczy, że spisuję tę historię na straty. Strasznie polubiłam książki nawiązujące do bohaterów, w tym "Chłopców" Jakuba Ćwieka, czy "Historię prawdziwą kapitana Haka" P.D. Baccalario.
Ps2. Jeśli są wśród Was tacy, którzy lubią opowieść o Piotrusiu Panie to prosiłabym o próbę nawrócenia mnie z tej anty-nibylandzkiej ścieżki. A nuż się Wam uda! 

Dlaczego nie chcesz być superbohaterem!

$
0
0

[Wpis gościnny - głos oddany Lexi]
Bądźmy szczerzy – posiadanie supermocy i bycie superbohaterem to dwie zupełnie różne rzeczy. Jasne, kto by nie chciał zwiedzać świata, skracając czas podróży do kilku sekund albo podgrzać obiadu laserem z oczu? Tyle że superbohater to coś więcej niż szpanerskie zdolności i wyćwiczone powiewanie pelerynką. Zdawałoby się, że wiedzie on perfekcyjne, wręcz idylliczne życie, prawda? Nic bardziej mylnego. Oto kilka powodów, dla których za nic w świecie nie chciałbyś zostać superbohaterem.


 1. Ratowanie świata spoczywa wyłączniena twoich barkach. Politycy i policja mogą się uśmiechać do kamer i mówić, że mają wszystko pod kontrolą, ale tak naprawdę jedyne, co za każdym razem robią, to odliczają minuty do twojego przybycia. Media wręcz domagają się twojej natychmiastowej obecności na miejscu zdarzenia. Im dramatyczniejsze zrobisz wejście, tym lepiej. A co w tym wszystkim najgorsze? Jak już uratujesz człowieka/samolot/miasto/świat*, nawet nie podziękują, bo to twój obowiązek (guzik prawda!), a jak coś pójdzie nie tak – to o wszystko obwinią ciebie, nawet o brak wody na Saharze.
*niepotrzebne skreślić


2. Zawsze jest jakiś złoczyńca do powstrzymania. No zawsze. Jak jednego pokonasz, zaraz zjawi się następny. Ani chwili wytchnienia. Nie możesz nawet skoczyć na ryby. Żyjesz więc w stresie i ogromnej presji, jaką wywiera na ciebie otoczenie, a rozmowa z terapeutą nie wchodzi w grę (patrz punkt 11). Zaczynasz popadać w paranoję, boisz się, że złoczyńcy czają się nawet w lodówce. Tik-tak, tik-tak. Słyszysz? Już niedługo wybuchniesz. Spektakularnie, ku uciesze mediów i potępieniu całej reszty. Ten domek w Bieszczadach nagle wydaje się być rajem.


Akurat na nadmiar złoczyńców od DC Comics nie będę narzekać.
3. Zabijać superbohaterowi nie przystoi. Innymi słowy złoczyńca może cię zabić, a ty jemu co najwyżej pogrozić palcem. Musisz go też powstrzymywać za każdym razem, kiedy ucieknie z więzienia, a zdarza się to dość często, bo władzom szkoda pieniędzy na porządne zabezpieczenia, no i mają fraje... o, przepraszam, superbohatera, który wszystko naprawi. Za darmo, bo przecież...


4. Praca superbohatera to wolontariat. Wszyscy wymagają od ciebie, żebyś ratował świat, ale płacić jakoś nikt nie chce. Nie pozostaje ci nic innego, jak pracować gdzieś za psie pieniądze, a świat ratować po godzinach. Z własnej kieszeni.


5. Te koszmarne wdzianka! Koniecznie obcisłe i w jaskrawych kolorach, żeby uniemożliwić skradanie i śledzenie, bo to też nie przystoi superbohaterowi (patrz punkt 3). Oczywiście nie znajdziesz nigdzie krawca przysięgłego, który wykonałby strój i zachował w tajemnicy twoją tożsamość, więc musisz nauczyć się szyć. Całe szczęście w internecie pełno teraz porad cosplayerów, a ty masz przecież tak wiele wolnego czasu, który trzeba jakoś zagospodarować. Nie zapomnij tylko użyć w miarę przewiewnych materiałów, bo – o ile nie jesteś Flashem – musisz nosić kostium pod ubraniem, a w lato potrafi być naprawdę gorąco.


6. Halloween to koszmar. Wszędzie widzisz swój kostium (często w wersji zdzirowatej) i słyszysz, jak tłuszcza wykrzykuje słowa, które dawno temu bezmyślnie wypowiedziałeś, bo wydawało ci się, że zabrzmisz mądrze, a świat nie zapomina. Masz ochotę przywalić następnej osobie, która je wypowie, prawda? I pamiętaj – pod żadnym pozorem nie zagaduj do innych superbohaterów, nawet jeśli wyglądają kropka w kropkę jak twoi znajomi, bo to nie oni i szybko zrobi się niezręcznie.


7. Nieszczęśliwe dzieciństwo, rozbita rodzina.Każdy początkujący bohater musi mieć osierocenie w młodym wieku wpisane do CV. Jeśli twoi rodzice żyją i mają się dobrze, najprawdopodobniej nie nadajesz się na superbohatera. Możesz spróbować wymyślić jakąś łzawą historyjkę, ale pamiętaj, że nie istnieje miejsce, do którego nie dostałby się paparazzi (oni chyba rosną na drzewach). A pamiętasz, jak połknąłeś coś dziwnego, pijąc sok i myślałeś, że to mucha? Nope, to był podsłuch. Gratulacje, odgłosy twoich jelit sprzedano na Allegro za rekordową sumę.

8. Twoje zdjęcia są wszędzie. Szczególnie te niekorzystne.Zaczynasz mieć wrażenie, że ty po prostu wyglądasz jak skrzyżowanie Quasimodo z potworem Frankensteina. Za każdym razem, kiedy widzisz swoje odbicie w lustrze, masz ochotę w nie przywalić.

9. Twoja druga połówka jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Obawiasz się, że po tym szesnastym porwaniu to już koniec, nadeszła chwila, w której cię zostawi. I zostawia, ale po miesiącu błogiego spokoju, bo jej/jego życie straciło ten dreszczyk emocji. Wtedy okazuje się, że twój luby/luba to uzależniony od adrenaliny miłośnik mocnych wrażeń. A ty o niczym innym nie marzysz, jak o odrobinie spokoju. I co? I trzeba było uwierzyć tej zbzikowanej wróżce, kiedy mówiła, że waga z rakiem nie mają przed sobą przyszłości.

10. Szwankujące moce. Przez lata ogarniasz, jak moce w ogóle działają, tylko po to, by dowiedzieć się, że jesteś uczulony na kryptonit albo folię aluminiową (w każdym razie coś, co zdobyć łatwiej, niżby się mogło wydawać). Arcywróg oczywiście jakimś cudem poznał twoją największą słabość i już zaopatrzył się w odpowiednią ilość materiału, który sprawi, że będziesz bezbronny jak bobasek i tak też będziesz płakał.

11. Superbohaterze, lecz się sam. Do lekarza nie pójdziesz, bo odkryliby, że jesteś kosmitą albo masz zmienione DNA. Jedyne, co ci pozostaje, to przeleżeć tydzień w łóżku, aż poczujesz się lepiej (albo i nie). Fakt, że każdym kichnięciem rozwalasz pół domu, wcale nie pomaga się zrelaksować.

12. Wieść podwójne życie to koszmar. Prędzej czy później potknie ci się noga i powiesz coś, czego nie powinieneś wiedzieć (przynajmniej nie oficjalnie), a resztą zajmie się już uważny paparazzi zza doniczki z kwiatem albo byle dzieciak ze smartfonem. Żegnaj, prywatności. Witaj, XXI wieku.

No i co? Dalej chcesz żyć jak superbohater?  
~~~~
Powody, dla których nie chcecie być superbohaterami przybliżyła Wam Lexi z bloga Przegląd Popkultury, który jak sama nazwa wskazuje jest poświęcony ogólnie rozumianej popkulturze. Przegląd Popkultury jest stosunkowo młodym blogiem, ale z dużym potencjałem i Gosiarella naprawdę uwielbia go czytać, więc zerknijcie (zwłaszcza, że superbohaterzy dziś zagoszczą również tam!).
Viewing all 693 articles
Browse latest View live